sobota, 21 marca 2015

Epilogue

"I got life, I got love
I got faith and that's enough
We feel sorrow, we feel pain
But there's sunshine after rain
So I'm alright"
- "I’m Alright" Jake Miller

  Oboje zawsze byli założenia, że marzenia są po to by je spełniać. Bo czym jest człowiek bez marzeń i planów na przyszłość, bez perspektyw? Ich wspólnym marzeniem było życie razem, na dobre i na złe. Zostawili za sobą złe chwile, załamania i obiecali, że już nigdy do tego nie wrócą.
Po narodzinach ich córki, mieszkanie w centrum zamienili na przytulny domek z ogrodem na przedmieściach Londynu. On nadal grał w Arsenalu, ona skończyła studia i poszła do pracy, bo bardzo tego chciała. Mieli przy sobie wciąż rodzinę i przyjaciół, którzy zawsze ich wspierali.
Radzili sobie bardzo dobrze, bo byli razem.
Szli uśmiechnięci, trzymając się za dłonie, patrząc na małą osóbkę, która radośnie podskakiwała przed nimi. Jej jasnobrązowe włosy były związane w długi warkocz, sięgający do połowy pleców. Co chwilę odwracała swoją główkę, upewniając się czy rodzice nadal są tuż za nią. Szeroko się uśmiechała, przez co wtedy bardzo przypominała swojego ojca.
Zatrzymali się przed budynkiem szkoły, do której już uczęszczała ich córka. Stał tam duży autobus, a wokół niego kłębiło się mnóstwo dzieciaków razem z ich nauczycielką.
Przykucnęli i spojrzeli na dziewczynkę, która czekała tylko na pozwolenie rodziców, by móc przyłączyć się do swoich kolegów i koleżanek.
   - Nora, masz na siebie uważać, dobrze? Być grzeczna i słuchać się wychowawczyni. - powiedział do niej Aaron.
   - Tato, ja już mam przecież pięć lat! - Jęknęła i teatralnie wywróciła oczami, co piłkarz zawsze tłumaczył, że odziedziczyła po swojej matce. - Jestem już duża!
   - Tak, oczywiście. - zaśmiała się cicho Jenna. - Baw się dobrze, skarbie. - powiedziała i ucałowała ją w główkę.
   - To tylko kino. - Pokiwała głową. - Mogę już iść?
   - Jasne, uciekaj. - odparł uśmiechnięty piłkarz i zrobił to samo, co przed chwilą Jenna. Ucałował Norę w sam czubek jej główki. Oboje się podnieśli i podążyli wzrokiem za ich pociechą, biegnącą do grupy i witającą się ze wszystkimi. - Za bardzo wdała się w Maxa.. - mruknął i objął w pasie dziewczynę, opierając podbródek o jej ramię.
   - Mówi się w końcu, że dzieci zazwyczaj mają dużo ze swoich chrzestnych. - zaśmiała się. - Kiedy jej powiemy, że będzie miała rodzeństwo? - zapytała i spojrzała kątek oka na swojego mężczyznę, który automatycznie pogładził ją po jeszcze płaskim brzuszku.
   - Nawet dziś wieczorem, może po kolacji. - odpowiedział zadowolony. - Ucieszy się z faktu, że będzie miała braciszka!
   - A co ty taki pewny? - zaśmiała się pani Ramsey.
   - Skarbie, wiem co zmajstrowałem. - zamruczał seksownie wprost do jej ucha i prawie niezauważalnie, lekko chwycił zębami za jego płatek. Jedynie zachichotała i lekko dźgnęła go łokciem w brzuch. Złapała go za dłoń i pociągnęła w tłum rodziców, którzy również odprowadzali swoje dzieciaki. Stanęli obok siebie i obserwowali jak Nora razem z resztą wsiada do pojazdu i zajmuje miejsce przy oknie.
Jen przysunęła się do swojego męża, przytuliła i oparła głowę na jego torsie, patrząc jak Nora rozmawia i uśmiecha się do swoich przyjaciół. Na początku, raz lub dwa, pomyślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie zeszli się z Ramseyem. Czy byłaby sama z dzieckiem, a może spróbowałaby z Lukiem albo poznała jeszcze kogoś innego? Jednak później zdała sobie sprawę z jednego. Nie wyobrażała sobie życia z bez Aarona i z nikim innym nie była by tak szczęśliwa jak właśnie z nim.

***
Fakt, faktem.. Krótkie opowiadanie, ale go lubiłam, bo w końcu był tutaj Aaron xd
Wszystko pięknie i słodko, bo tak miało być! Choć przez chwilę nawet myślałam, by może źle go zakończyć, no ale.. Chyba musiałabym się wtedy bać o swoje bezpieczeństwo :P 
Tak, więc żegnamy się z panem Ramsey'em, ale wciąż można mnie złapać na innych opowiadaniach: