sobota, 21 marca 2015

Epilogue

"I got life, I got love
I got faith and that's enough
We feel sorrow, we feel pain
But there's sunshine after rain
So I'm alright"
- "I’m Alright" Jake Miller

  Oboje zawsze byli założenia, że marzenia są po to by je spełniać. Bo czym jest człowiek bez marzeń i planów na przyszłość, bez perspektyw? Ich wspólnym marzeniem było życie razem, na dobre i na złe. Zostawili za sobą złe chwile, załamania i obiecali, że już nigdy do tego nie wrócą.
Po narodzinach ich córki, mieszkanie w centrum zamienili na przytulny domek z ogrodem na przedmieściach Londynu. On nadal grał w Arsenalu, ona skończyła studia i poszła do pracy, bo bardzo tego chciała. Mieli przy sobie wciąż rodzinę i przyjaciół, którzy zawsze ich wspierali.
Radzili sobie bardzo dobrze, bo byli razem.
Szli uśmiechnięci, trzymając się za dłonie, patrząc na małą osóbkę, która radośnie podskakiwała przed nimi. Jej jasnobrązowe włosy były związane w długi warkocz, sięgający do połowy pleców. Co chwilę odwracała swoją główkę, upewniając się czy rodzice nadal są tuż za nią. Szeroko się uśmiechała, przez co wtedy bardzo przypominała swojego ojca.
Zatrzymali się przed budynkiem szkoły, do której już uczęszczała ich córka. Stał tam duży autobus, a wokół niego kłębiło się mnóstwo dzieciaków razem z ich nauczycielką.
Przykucnęli i spojrzeli na dziewczynkę, która czekała tylko na pozwolenie rodziców, by móc przyłączyć się do swoich kolegów i koleżanek.
   - Nora, masz na siebie uważać, dobrze? Być grzeczna i słuchać się wychowawczyni. - powiedział do niej Aaron.
   - Tato, ja już mam przecież pięć lat! - Jęknęła i teatralnie wywróciła oczami, co piłkarz zawsze tłumaczył, że odziedziczyła po swojej matce. - Jestem już duża!
   - Tak, oczywiście. - zaśmiała się cicho Jenna. - Baw się dobrze, skarbie. - powiedziała i ucałowała ją w główkę.
   - To tylko kino. - Pokiwała głową. - Mogę już iść?
   - Jasne, uciekaj. - odparł uśmiechnięty piłkarz i zrobił to samo, co przed chwilą Jenna. Ucałował Norę w sam czubek jej główki. Oboje się podnieśli i podążyli wzrokiem za ich pociechą, biegnącą do grupy i witającą się ze wszystkimi. - Za bardzo wdała się w Maxa.. - mruknął i objął w pasie dziewczynę, opierając podbródek o jej ramię.
   - Mówi się w końcu, że dzieci zazwyczaj mają dużo ze swoich chrzestnych. - zaśmiała się. - Kiedy jej powiemy, że będzie miała rodzeństwo? - zapytała i spojrzała kątek oka na swojego mężczyznę, który automatycznie pogładził ją po jeszcze płaskim brzuszku.
   - Nawet dziś wieczorem, może po kolacji. - odpowiedział zadowolony. - Ucieszy się z faktu, że będzie miała braciszka!
   - A co ty taki pewny? - zaśmiała się pani Ramsey.
   - Skarbie, wiem co zmajstrowałem. - zamruczał seksownie wprost do jej ucha i prawie niezauważalnie, lekko chwycił zębami za jego płatek. Jedynie zachichotała i lekko dźgnęła go łokciem w brzuch. Złapała go za dłoń i pociągnęła w tłum rodziców, którzy również odprowadzali swoje dzieciaki. Stanęli obok siebie i obserwowali jak Nora razem z resztą wsiada do pojazdu i zajmuje miejsce przy oknie.
Jen przysunęła się do swojego męża, przytuliła i oparła głowę na jego torsie, patrząc jak Nora rozmawia i uśmiecha się do swoich przyjaciół. Na początku, raz lub dwa, pomyślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie zeszli się z Ramseyem. Czy byłaby sama z dzieckiem, a może spróbowałaby z Lukiem albo poznała jeszcze kogoś innego? Jednak później zdała sobie sprawę z jednego. Nie wyobrażała sobie życia z bez Aarona i z nikim innym nie była by tak szczęśliwa jak właśnie z nim.

***
Fakt, faktem.. Krótkie opowiadanie, ale go lubiłam, bo w końcu był tutaj Aaron xd
Wszystko pięknie i słodko, bo tak miało być! Choć przez chwilę nawet myślałam, by może źle go zakończyć, no ale.. Chyba musiałabym się wtedy bać o swoje bezpieczeństwo :P 
Tak, więc żegnamy się z panem Ramsey'em, ale wciąż można mnie złapać na innych opowiadaniach:


piątek, 13 marca 2015

Chapter Eight

"Say something, I'm giving up on you
I'll be the one, if you want me to
Anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on sou"
- "Say something" A Great Big World 

   Chodził w kółko po prawie pustym, szpitalnym korytarzu. Nie cierpiał czekać, szczególnie w takich miejscach. Co chwila słyszał głos Maxa, który mówił mu by się uspokoił i usiadł. Ignorował to. Pewnie rozniosłoby go od środka, gdyby miał siedzieć na miejscu. Nie lubił szpitali. Zawsze kojarzyły mu się z kontuzjami, operacjami..
 Przed oczami cały czas miał obraz Jenny, która mdleje w jego ramionach. Przestraszył się i nie wiedział co się dzieje. Na szczęście Max wtedy siedział w kuchni i spojrzał przez okno na drogę i zobaczył całą scenę. Szybko wybiegł z domu i zachowując trzeźwy umysł, zadzwonił po karetkę i zawiadomił Lucy, że Jenna jedzie do szpitala, a on i Aaron zaraz dojadą.
 Czas się dłużył jak nigdy. Ciągle mijały go pielęgniarki i lekarze w białych fartuchach, ale nie ci, którzy przyjmowali Mills. Myślał, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok!
   - Chcesz kawy? - zapytał Maxi, siedząc na plastikowym krzesełku i opierając głowę o ścianę za sobą.
   - Dzięki, ale już dość jestem nabuzowany - mruknął.
   - Ale tym dreptaniem nie przyśpieszysz czasu, a poza tym, moja mama jest z nią, więc jest w dobrych rękach.
   - Wiem o tym, ale to za długo trwa.. A jeżeli to coś poważnego? Boże, Maxi.. - Usiadł obok i schował twarz w dłoniach. - Martwię się o nią.
   - Jak wszyscy... Nie myśl o najgorszym - Max poklepał go po ramieniu.
   - Chłopaki - Usłyszeli cichy głos Lucy, która zbliżała się do nich dość szybkim krokiem. Na ten dźwięk od razu się poderwali i oczekiwali na to, co powie im pielęgniarka. - Aaron, pozwól na chwilkę - Spojrzała na piłkarza.
   - Hej, ja też chcę wiedzieć co z Jenną! - Upomniał się Reeves.
   - Później, Max - westchnęła i pociągnęła za sobą Ramseya. Zatrzymali się dopiero w małym korytarzyku, od którego odchodziły dwie sale, a w jednej leżała dziewczyna.
   - Lucy, co z nią? - zapytał z troską w głosie.
   - Odzyskała przytomność, lekarz zlecił kilka badań i... - westchnęła. - Aaron, ona jest w ósmym tygodniu ciąży. Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć - powiedziała, a on kilka razy zamrugał powiekami. Jego Jenna była w ciąży? Miał zostać ojcem? Marzył o tym by stworzyć z nią rodzinę, a gdy wszystko się sypało, to samo nagle przyszło.
   - Czy ja... Mogę do niej wejść? - Jego głos zadrżał.
   - Oczywiście - Skinęła głową i zrobiła krok w bok. Chłopak niepewnym krokiem podszedł do drzwi i chwycił za klamkę. Uchylił je i zajrzał do środka. Dziewczyna leżała w łóżku, podłączona do jednego urządzenia. Leżała z głową zwróconą w drugą stronę, a jej dłonie spoczywały na brzuchu. Nie był pewny, ale wydawało mu się, że płakała. Podszedł odrobinę bliżej i usiadł na rogu krzesła, stojącego obok łóżka.
   - Jenna.. - szepnął i położył dłoń na jej dłoni. Nie zabrała jej, ale ścisnęła lekko w pięść. - Nie zostawię cię z tym samej, rozumiesz? 
   - Wiem o tym. - odpowiedziała ledwie słyszalnie. - Nie musisz się o nic martwić. Chcę je urodzić, wychowamy je, ale będziemy osobno.. - dodała, nadal patrząc w całkiem przeciwną stronę. Znów go to zabolało, znów usłyszał takie słowa z jej ust. 
   - Kochana, naprawdę chcesz by tak to się skończyło? - zapytał cicho. - Ja naprawdę...
   - Chcę żebyś dał mi spokój, Aaron. - westchnęła i w końcu spojrzała w jego stronę. Jej oczy były czerwone i opuchnięte. - Chcę zacząć nowe życie. Pogódź się z tym. 
   - Nie mów tak... - Pokręcił głową. 
   - Proszę cię. - jęknęła z bólem w głosie. Nie mógł tak dłużej. To wiele kosztowało zarówno ją, jak i jego. Oboje właśnie dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, w momencie gdy nie jest między nimi kolorowo. Podniósł się i tak po prostu wyszedł z jej sali. Zatrzymał się dopiero na korytarzu, oparł o ścianę i przymknął powieki. Chciała by odpuścił, ale czy tak naprawdę potrafił?

  Gdy wyszła ze szpitala, starała się żyć normalnie, tak jak wcześniej, ale ze świadomością, że nosi pod sercem dziecko Aarona. Sezon dla piłkarza się skończył, Walia na Mundial nie pojechała, więc mógł być w Caerphilly i mieć na oku Jenne. Powiedziała, że nie chce z nim być, ale nie wiedział co naprawdę czuła. Nie wierzył, że jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, ona tak po prostu się w nim odkochała. Mogła stracić do niego zaufanie, bo weszła do mieszkania w nie tym momencie co trzeba, że zobaczyła to co nie powinna, że nie uwierzyła w wersję Aarona... Ale taka była prawda. W tym przypadku był niewinny i nie miał zielonego pojęcia jak jej to udowodnić. Nie chciał mieszać w to wszystko jeszcze Sylvie, którą i tak już pogonił tam gdzie pieprz rośnie, bo jeszcze by coś mogła głupiego wymyślić i zamiast pomóc, zepsuć jeszcze bardziej.
 Nigdy nie narzekała na to, że jest samotna, bo było odwrotnie. Zawsze miała przy boku rodzinę i przyjaciół. Szczególnie teraz, gdy okazało się, że jest w ciąży. Lucy jej bardzo pomagała, rozmawiały. Maxi chodził dumny jak paw, mówiąc, że będzie najwspanialszym ojcem chrzestnym pod słońcem. Toni z Majką dzwonili codziennie i pytali co u niej. Państwo Ramsey też dowiedzieli się o tym, że zostaną dziadkami i co chwila odwiedzali dziewczynę. Ojciec Jenny obiecał, że przyleci zaraz po zakończeniu badań, a matka również niedługo. Dziwiło ją przejęcie wszystkich, bo przecież ciąża nie była chorobą, ona czuła się dobrze i dziecko też.
 Jedyną osobą, która zachowywała się normalnie był Luke, który rozmawiał z nią normalnie i w pewnym momencie nawet zaprosił na randkę. Jenna nie kryła swojego zdziwienia i zapytała, dlaczego chce się umawiać z dziewczyną, która jest w ciąży z innym. Wzruszył ramionami, uśmiechnął się i odpowiedział, że dla niego nie robi to różnicy i że nie boi się odpowiedzialności. Zapunktował.
Umówili się na następny dzień, powiedział, że przyjdzie po nią o siódmej. Na tę okazję, Jenna wybrała białą, lnianą bluzkę oraz czarną spódniczkę. Zabrała niewielką torebkę na długim pasku. Zostawiła rozpuszczone włosy. Przez cały okres oczekiwania, zastanawiała się jak to będzie wyglądać. Spotykali się wcześniej wiele razy, czasami w towarzystwie, czasami sami, ale były to czysto przyjacielskie wyjścia. To miała być najprawdziwsza randka.
Przez chwilę nawet wróciła się do chwili, gdy to Aaron po raz pierwszy zaprosił ją na randkę. Oboje byli jeszcze bardzo młodzi i dopiero zaczynali dorosłe życie. Teraz było odrobinę inaczej.
 Pojawił się w jeansach, białej koszuli i brązowej, skórzanej kurtce, a w dłoni trzymał różę, którą wręczył Jennie na powitanie, tuż po tym jak ucałował ją w policzek.
Zabrał ją do kina, a następnie na kolację. Jenna nie wiedziała co tak naprawdę ma myśleć i czuć. Wmawiała sobie, że Ramsey to przeszłość, a gdy tylko wyszła z Lukiem, od razu zaczęła myśleć o piłkarzu. Jedyną osobą, z którą kiedykolwiek randkowała, był właśnie Aaron.
   - O czym tak bardzo rozmyślasz? - zapytał Luke, gdy spacerowali wspólnie po parku. Wyrwał ją ze swojego rodzaju transu, który tak naprawdę ją ranił, bo myślała o swoim byłym mężczyźnie. Było to okropne, wiedząc, że w tym momencie przebywa z innym. Myślała, że będzie to dla niej prostsze, zerwanie z Aaronem i spędzanie czasu z innym, ale nie... Nie mogła przestać myśleć o Ramseyu. Wcześniej, gdy widywała się z Lukiem, było w porządku, bo byli po prostu przyjaciółmi. A teraz? To miała być taka prawdziwa randka.
   - O niczym ważnym. - Uśmiechnęła się lekko i z powrotem wbiła wzrok w dróżkę, którą kroczyli.
   - Jenna... - westchnął i złapał ją za rękę, zatrzymując ją. Stanęli naprzeciwko siebie. Moseley delikatnie uniósł jej podbródek, sprawiając że spojrzała na niego. Uśmiechał się. - Mówiłaś wcześniej, że chciałabyś ruszyć naprzód. Spróbuj zrobić mały krok w tym kierunku i.. Jenna, chciałbym żebyś dała mi szansę. - powiedział, a ona otworzyła szerzej oczy. Spodziewała się tego, bo przecież nie zaprasza się na randki od tak, ale pomimo tego i tak była zaskoczona słowami chłopaka. - Bardzo chciałbym być tym, przez którego zapomnisz o tamtym. - szepnął i pochylił się nad jej twarzą. Nie czekając na nic, musnął jej usta. Jenna przez pierwsze sekundy nie wiedziała co ma zrobić, ale odwzajemniła pocałunek, myśląc, że robi dobrze. Jednak w tym momencie przez jej głowę przemknęło setki obrazków, które pokazywały jej wspomnienia, w których gościł piłkarz Kanonierów. Pierwszy podarowany uśmiech, bukiet kwiatów od niego, pierwszy pocałunek, drugi, trzeci, kolejny... Chciała ruszyć dalej, tak bardzo, tak mocno, ale nie mogła.. Zdała sobie sprawę, że za bardzo kochała Aarona. Odsunęła się w jednej chwili, zakrywając usta palcami.
   - Luke, ja przepraszam... Ja.. ja nie mogę. - Potrząsnęła głową jak oszalała i w tym momencie poczuła spływającą łzę po swoim policzku. Odwróciła się i ile sił w nogach, zaczęła biec przed siebie. Biegła przez cała drogę do swojego domu, ciągle płacząc. Powinna być wyczerpana, ale ten ból poczuła dopiero gdy schowała się przed światem w kącie swojego pokoju na łóżku. Lucy ani Maxa nie było w domu, co nawet lekko ją podbudowało, bo obeszło się bez zbędnych pytań. Wiedziała, że Luke był porządnym facetem i wspaniałym, ale... Ale nie był dla niej. Jakkolwiek by nie chciała, nadal należała do Aarona, którego kochała, który kochał ją.. Potrzebowała go teraz. Potrzebowała, żeby ja przytulił, powiedział, że kocha, że Sylvie była cholernym błędem jego życia, a ona po prostu by mu wybaczyła i uwierzyła. Tak, była do tego zdolna, choć wcześniej zarzekała się, że tego nie zrobi, że ten człowiek więcej już jej nie zrani.. Ale tak naprawdę ten człowiek był dla niej wszystkim. Był jej światem, słońcem, oddechem i teraz też ojcem małej kruszynki, którą nosiła w sobie.
Bardziej wtuliła się w ścianę, która kiedyś była ich najlepszym łącznikiem. Zwykła ściana, która dzieliła jeden budynek, na dwa mieszkania. Kiedyś, pewnie gdyby mogli, wybiliby w niej tajne przejście, by w jednym momencie być obok siebie. Ich pokoje były dokładnie obok siebie, łóżka stały przy tej samej ścianie, dokładnie w tym samym miejscu, więc śmiali się, że tak jakby spali razem.
Oparła głowę o nią i przyłożyła dłoń do ściany, tak jakby chciała złączyć ją z dłonią Aarona. Nie wiedziała co robił, gdzie był, czy też jest u siebie. Uderzyła raz w ścianę, delikatnie. Tak jak to robiła wcześniej, by sprawdzić czy Ramsey jest u siebie. Przymknęła powieki i czekała. Odpowiedź przyszła szybko. Usłyszała pojedyncze uderzenie. Automatycznie się ożywiła, ale i wpadła w panikę. Rozpoczęła coś i nie wiedziała czy chce to kontynuować. Przestraszyła się. Po chwili jednak usłyszała dwa szybkie stuknięcia, co w ich języku komunikacji, oznaczało 'czy wszystko w porządku?'. Wypuściła z siebie całe powietrze i odgarnęła włosy do tyłu i już chciała odpukać, że tak, wszystko jest okej, ale... Wzięła swój telefon do ręki i wystukała jeden krótki SMS i wysłała na jego numer.

 W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. To uderzenie w ścianę było niczym jawa, ale jednak było prawdziwe. Podniósł się i niepewnie sam uderzył. Cisza. Dosyć długa. Ponowił uderzenia, ale nic nie usłyszał. I znów pomyślał, że tylko mu się zdawało, że pewnie to ktoś na dole czymś się zatłukł, ale rozbrzmiał dźwięk jego komórki. 'Potrzebuję Cię' - odczytał i zerwał się niczym poparzony. Jego Jenna go potrzebowała. Była tuż obok i go potrzebowała! Przez głowę przechodziło mi mnóstwo myśli, że może się źle poczuła, że coś z dzieckiem albo jeszcze coś innego.. Naciągnął na siebie czarny T-shirt i spodnie dresowe, na nogi naciągnął adidasy i wystrzelił ze swojego pokoju, prawie nie tratując na korytarzu swojego ojca, wyleciał z domu i z prędkością światła, znalazł się na ganku drugiej połówki domu. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział, więc nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Wszędzie panowała cisza i ciemność, więc jakby z pamięci skierował się na schody i wyszedł na piętro, a później do drzwi dawnej sypialni Jenny. Wszedł do środka bez pukania i zobaczył ją skuloną, siedzącą w kącie pokoju, przy zaświeconej małej lampce, z rozmazanym makijażem.
   - Jenna.. Co się stało? - zapytał szeptem i usiadł na rogu łóżka, zachowując stosowną odległość.
   - Ja tak nie mogę. - wyłkała, ledwo słyszalnie i wytarła mokre policzki. - Ciągle sobie wmawiam, że tak już nie powinno być, ale... Do jasnej cholery, Aaron, kocham cię! - jęknęła, a on cały zesztywniał. Czuł, że zaraz wyskoczy z siebie i zacznie krzyczeć ze szczęścia, bo znów to od niej usłyszał. - Przytul mnie, proszę. - dodała, on jak na komendę, przysunął się do niej i przyciągnął ją całą do siebie, zamykając w silnym uścisku.
   - Przepraszam. - szepnął, czując, że sam się zaraz rozpłacze. - Przepraszam cię za wszystko.
   - Wierzę ci, Aaron. I zapomnijmy o tym wszystkim już, proszę. Nie mówmy o tym, nie wracajmy do tego.
   - Tak, skarbie. Obiecuję. Zawsze będę przy tobie. Przy was. - odpowiedział, a ona odsunęła głowę by spojrzeć na niego. Uśmiechnęła się lekko i pocałowała go. Poczuła, że tak właśnie powinno być. Nie powinna całować się z Lukiem czy kimkolwiek innym. Jedyną osobą, którą chciała całować był Aaron Ramsey, piłkarz Arsenalu, jej narzeczony, najwspanialszy człowiek na świecie, pomimo swoich wad, kochała go nad życie.
Położyli się obok siebie i mocno w siebie wtulili, napawając się swoją obecnością, zapachem, dotykiem. Aaron trzymał dłoń na jej brzuszku i co chwilę delikatnie go gładził, mówiąc, że ich kocha.
   - Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę? - Jenna zapytała w pewnym momencie.
   - Kochanie, chcę tylko by było zdrowe i podobne do ciebie. - Uśmiechnął się i ucałował ja w czubek głowy. Jenna tylko cicho się zaśmiała. - Ale jeżeli będziemy mieć córkę, nazwiemy ją Nora. - postanowił.
   - Podoba mi się. - odpowiedziała. - Więc, gdy urodzi nam się syn, będzie miał na imię Benjamin. Ben Ramsey albo Nora Ramsey. Brzmi świetnie!
   - Kocham cię, mój ty szaleńcu. - Aaron cicho się zaśmiał i wtulił w swoją kobietę. Wąchał jej cudowny zapach, dotykał jej delikatnej skóry i wiedział, że jest już tylko jego. W duchu obiecywał sobie, że już nigdy, ale to przenigdy jej nie skrzywdzi, że stworzą cudowny i spokojny dom oraz rodzinę dla ich dziecka, a w przyszłości może nawet i dzieci.

***
Gdy pisałam środek tego rozdziału, wydawał mi się nie mieć ładu i składu, no ale... Wy sami to możecie ocenić :) 
Ostatni rozdział.. Jeszcze tylko pozostał epilog :')

czwartek, 5 marca 2015

Chapter Seven

"I'm out of touch, I'm out of love
I'll pick you up when you're getting down
And out of all these things I've done 
I think I love you better now."
- "Lego House" Ed Sheeran 

  To był już jej kolejny tydzień w Caerphilly i czuła się tutaj dobrze. Miała przy sobie siostrę i Maxa, którzy byli po jej stronie. Wieści o tym, że Jenna nie jest już z Aaronem doszły także do jego rodziców oraz Josha. Sam musiał się im wygadać, po tym jak Josh w żartach śmiał się do niego, dlaczego puścił tutaj Jen samą. Ani chłopak, ani jego rodzice nie mieli nic do Jenny, bo Aaron sam przyznał się, że to jego wina, ale nie chciał dokładnie powiedzieć o co chodzi. No tak, wstyd się przyznawać do zdrady ukochanej kobiety...
  Młodsza Mills zeszła po schodach, trzymając się na brzuch, a na buzi miała skwaszoną minę. Weszła do kuchni, gdzie byli już Max oraz Lucy i podeszła do szafki z lekami.
   - Potrzebuję czegoś na żołądek - jęknęła i zaczęła grzebać w koszyczku z lekarstwami.
   - Powinny być tam krople, ale coś się stało? - Lucy zmarszczyła brew.
   - Nie wiem, ale rano miałam straszne nudności i źle się czuję - mruknęła, przeglądając kolejne pudełeczka. - Musiałam się czymś zatruć. I to pewnie był ten kebab, na którego namówiłeś mnie wczoraj wieczorem - Wskazała palcem na Maxa, a ten od razu zrobił oburzoną minę.
   - To najlepsza budka w mieście i nikt nigdy nie skarżył się na nich - powiedział.
   - Albo masz skutki tego ciągłego imprezowania. Odzwyczaiłaś się od tego w Londynie - powiedziała jej siostra.
   - Może i racja - przytaknęła, zabrała odpowiednią buteleczkę i usiadła przy stole, czytając przyłączoną ulotkę. - Wieczorem wychodzę z Lukiem - dodała.
   - Hohoho, widzę, że nasza dziewczynka już się pozbierała po Aaronie - zawył Maxi.
   - Nie będę płakać po nim całe życie - bąknęła. - Było miło, nawet bardzo, ale wyszło na to, że jednak nie jest dla mnie.
   - Bardzo lubię Luka, jest przystojny, kulturalny i na dodatek pochodzi ze świetnej rodziny - zaczęła Lucy. - Ale jesteś pewna, że to z Aaronem to definitywny koniec?
   - Lucy... Już postanowiłam - westchnęła. - To przeszłość, a poza tym, z Moseleyem się tylko przyjaźnię!
   - No dobrze, słońce - Lu skinęła głową. - Jesteś dorosła i sama wiesz co jest dla ciebie dobre - Posłała jej delikatny uśmiech. - Dołączysz się do śniadania? 
   - Dzięki, ale lepiej będzie jak się położę na chwilę - mruknęła, podniosła się i ruszyła z powrotem do swojego pokoju. 

  Siedział na swoim miejscu obok szafki i naciągał na nogi wysokie skarpety. Chłopaki ciągle wmawiali mu, że ma się wziąć w garść i grać dziś jak najlepiej potrafi. W ostatnim czasie chodził jak struty, ale obiecał Olivierowi i Theo, że da chwilę odsapnąć Jennie, by odpoczęła u siostry, więc nie dzwonił, a chciał to robić codziennie. Nadal miał nadzieję, że wróci do niego, uwierzy w to co chce jej wyznać i będzie już tylko dobrze. To samo nawet obiecał Maxowi, który dzwonił do niego w tajemnicy przed swoją ciotką. Przynajmniej wiedział, że jest bezpieczna i nie robi nic głupiego.
 A teraz? Co robiła teraz? Siedziała sama, z rodziną czy ze znajomymi? Czy nadal oglądała mecze Arsenalu z nim?
  - Chłopaki, zaraz wychodzimy! - Zawołał Arteta, co podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Niektórzy już wstali i skierowali się do wyjścia, a on siedział jeszcze bez butów.
   - Aaron, ruchy chłopie - Usłyszał głos Girouda.
   - No już - mruknął i zaczął wkładać swoje korki. Zawiązał sznurówki, podniósł się ruszył do wyjścia razem z przyjacielem.
   - Od jutra zaczynamy urlop. Co planujesz? - zapytał Francuz.
   - Jak jak myślisz? - Aaron spojrzał na niego.
   - Jedziesz do domu, prawda?
   - Naciskaliście na mnie wszyscy, bym dał na razie spokój Jennie, ale ja tak nie umiem. Muszę się z nią spotkać - westchnął. - Dziś gram, a jutro wieczorem lecę do Caerphilly. 
   - Jak chcesz.. Wiesz, że wszyscy trzymamy za ciebie kciuki, bo byliście świetną parą z Jen.
   - Dzięki - mruknął Walijczyk i razem z przyjacielem stanęli w tunelu, prowadzącym prosto na boisko.

      Jego gol, który zaważył o zwycięstwie drużyny i otrzymaniu pucharu, fiesta i całe to zamieszanie jeszcze w nim buzowało. Cieszył się razem z resztą kolegów i kibiców, ale tak naprawdę odliczał czas do tego, by zobaczyć Jennę i z nią znów porozmawiać.
Na lotnisku w Caerphilly pojawił się późnym wieczorem. Przemierzał korytarz, ciągnąc za sobą swoją walizkę i wypatrywał swojego ojca lub brata. Był już prawie przy wyjściu, kiedy zobaczył wpadającego do środka Josha, który od razu zamknął Aarona w niedźwiedzim uścisku.
   - Prawie się spóźniłem, ale jestem - zaśmiał się. - Witaj w domu, braciszku!
   - Prawie - Piłkarz pokręcił głową z rozbawieniem.
   - Już nie narzekaj tylko chodź - Josh szedł pierwszy, a Aaron podążał jego śladami. W końcu dotarli do samochodu młodszego Ramseya, bagaż wpakowali do bagażnika i sami usiedli na przednich miejscach. Chłopak odpalił silnik, wyjechał z miejsca i sprawnie włączył się do ruchu. W radio leciała niezbyt głośna muzyka, Josh był skupiony na drodze, a Aaron wpatrywał się w szybę z boku.
   - W domu wszystko w porządku? - zapytał starszy i spojrzał na brata.
   - Jasne. Rodzice na ciebie czekają i chcą osobiście pogratulować wygranej - zaśmiał się i sam spojrzał na brata. - Ale na pewno o to chciałeś zapytać? Wiesz, że gdyby w domu było coś nie tak, wiedziałbyś o tym zaraz.
   - Niby racja... Dobrze wiesz, że chciałem jeszcze zapytać co z Jenną - mruknął.
   - Tak myślałem - westchnął Josh. - Z tego co widzę jest z nią bardzo dobrze, a nawet za dobrze... Wnuk Moseleya się przy niej kręci.
   - Tego weterynarza? Myślałem, że on ma rodzinę w Manchesterze - zmarszczył brwi.
   - Bo ma. To jego najstarszy wnuk i pracuje w klinice u niego - pokiwał głową. - Wiesz, tu się uśmiechnie, tu podwiezie, za chwile wpadnie na kawkę... Widać, że Jenna mu się bardzo podoba.
   - Myślisz, że chodzi z nim? - zapytał po chwili.
   - Nie mam pojęcia, ale pewnie to kwestia czasu..
   - Cholera - jęknął Aaron i przejechał dłonią po twarzy. - Muszę z nią porozmawiać, bo przecież to nie może ot tak się skończyć!
   - Było zaczynać z tamtą siksą? - bąknął Josh.
   - Przestań, przecież mówiłem ci jak było. Nie okłamałbym brata! - warknął lekko poirytowany.
   - Ale czy ona ci wierzy? To raczej jest bardziej ci potrzebne.
   - Właśnie dlatego chcę z nią porozmawiać - westchnął ciężko i znów wbił wzrok w szybę. Dobrze wiedział, że będzie trudno. Udowodniła mu to jeszcze w Londynie, ale on też był uparty. Dał jej spokój, bo wszyscy go to prosili, ale teraz już nie mógł. Szczególnie jeżeli koło niej plącze się teraz jakiś chłoptaś.

  Otworzył oczy i spojrzał na elektroniczny zegarek, stojący na półce naprzeciw. Dochodziło południe. Pomyślał, że już chyba kiedy mógł się wyspać do tej godziny. Wstał, wziął szybki prysznic, ubrał się i zszedł na dół. Dom był pusty, jego rodzice byli w pracy, a Josh jak zwykle gdzieś poza domem, był wiatrem podszyty. Zjadł słodką bułkę i wyszedł na taras wraz z kubkiem z kawą. Rozejrzał się po ogrodzie i później automatycznie przeniósł wzrok na sąsiedni obszar. Ogród takiej samej wielkości jak jego rodziców. W kącie stał drewniany domek, w którym starsza Mills trzymała pocięte drewno, kosiarkę czy inne narzędzia. Ogród był zadbany, z krzewami i kwiatami, a na środku stał rozłożony basen, który na pewno wymyślił sobie Max.
 Już dzień wcześniej chciał tam zawitać i porozmawiać z Jenną, ale brat go powstrzymał. Miał rację, bo było naprawdę późno. Dziś musiał to już zrobić na sto procent!
 Nagle usłyszał głośne wołanie, pomieszane ze śmiechem. Damski głos, który tak dobrze znał, głos Jenny. Zrobił krok w przód, by mieć lepszy widok na taras sąsiadów i zobaczył dziewczynę, trzymaną przez wysokiego i dobrze zbudowanego szatyna. Uderzała pięściami w jego plecy i krzyczała, a on zatrzymał się, ale centralnie przed basenem.
   - Luke, odstaw mnie! - zawołała.
   - A przyznasz mi rację? - zaśmiał się.
   - Nie, nigdy w życiu, bo się mylisz!
   - No dobra... - wzruszył ramionami.
   - Luke, co ty... - zaczęła, ale jej głos został stłumiony poprzez plusk wody. Chłopak wrzucił ją do dużego basenu i śmiejąc się, patrzył jak Jenna się podnosi, a woda skapuje z każdego centymetra jej ciała i ubrań. - Luke! - zaryczała i chciała go ochlapać, ale ten odskoczył. W tym momencie na taras wyszedł również Max, który po cichu złapał za węża ogrodowego.
   - Moseley! - zawołał, a ten się odwrócił i w tym momencie silny strumień wody uderzył w młodego weterynarza.
   - Tak! - zapiszczała Jenna i zaczęła bić brawo. - Dobrze, Maxi!
   - Zdrajca! - zawołał głośno Luke, po czym wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Z domu wyłoniła się Lucy z dwoma ręcznikami, przewieszonymi przez ramię. Podeszła do zmokłej dwójki i podała jeden Moseley'owi, pomogła siostrze przekroczyć wysoką ściankę basenu i wręczyła jej drugi.
Aaron obserwował jak jego była kobieta wyciera włosy, rzucając gniewne spojrzenie weterynarzowi, a ten szeroko się do niej uśmiecha. To naprawdę wyglądało tak, jakby Luke miał na nią ogromną ochotę!
I w tym momencie przypomniał sobie sytuację przedstawiającą ich pierwszy pocałunek.. Byli z przyjaciółmi na basenie w mieście i w pewnym momencie zaczęli się sprzeczać, Aaron zabrał ją na ręce i wspólnie wskoczyli do wody. Jenna na niego nakrzyczała, ale zmiękła, gdy ten ją pocałował.
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała w stronę tarasu sąsiadów. Nie myślała, że zobaczy tam Ramseya. Ich spojrzenia się skrzyżowały, spojrzenia pełne tęsknoty i żalu. Nie trwało to długo, może kilka sekund, bo Jenna się zmieszała i otulona ręcznikiem, skierowała się do domu.
Pozostali popatrzyli w stronę stojącego piłkarza, ale tylko Lucy podeszła do ogrodzenia. Aaron odstawił kubek na okrągły stolik i również podszedł.
   - Cześć - powiedziała cicho.
   - Cześć, Lucy - oparł ręce o drewniane szczeble. - Co słychać?
   - W porządku. Fajnie, że przyjechałeś - odparła, a chłopak spojrzał na nią pytająco. - To znaczy... Powinniście jeszcze ze sobą porozmawiać, bo z tego co wiem, jeszcze do końca nie jesteście rozmówieni - westchnęła.
   - Dlatego tutaj jestem - Pokiwał głową. - Lucy, ten Luke... - zaczął niepewnie.
   - To dobry chłopak i to widać, że moja siostra mu się podoba, ale.. Chyba wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni, że to ty jesteś jej facetem - Uśmiechnęła się lekko. - Porozmawiam z nią i przekonam, byście pogadali, bo według niej to wszystko jest zakończone, ale ja znam moją małą Jennę.
   - Dzięki - Uśmiechnął się lekko. - To dla mnie dużo znaczy, bo nie nie mogę sobie jej odpuścić. Zależy mi.
   - Wiem Aaron, wiem - Poklepała go po ramieniu. - Kochacie się i nic tego nie zmieni.
   - Boję się - mruknął.
   - Nie masz czego. Wierzę w was! - Znów posłała mu uśmiech i ścisnęła jego ramię. - Do zobaczenia - dodała i oddaliła się w stronę domu. Max i Luke również zniknęli, zapewne zaraz za Jenną. Naprawdę się bał. Bał się ponownego odrzucenia, że Jen mu znów nie uwierzy. Wtedy obumrze spora cząstka jego samego, którą przy życiu ostatnio trzymała tylko nadzieja.

  Szedł chodnikiem, trzymając ręce w kieszeni bluzy. Musiał się przejść, a wieczorna pora była do tego najlepsza. Musiał pomyśleć, po raz kolejny.. Rodzinna okolica i to powietrze wpływało na niego relaksacyjnie. A może to bliska obecność Jenny tak na niego wpływała?
 Był już pod swoim domem i zobaczył właśnie ją. Stała przed swoją furtką i rozmawiała ze swoją koleżanką, która stała obok razem z rowerem. Musiały się już żegnać, bo niska blondynka wskoczyła na siedzenie i odjechała. Walijka miała złapać za gałkę od furtki, ale zobaczyła przed sobą piłkarza.
   - Hej, możemy porozmawiać? - zapytał cicho.
   - Naprawdę nie mam na to ochoty - Spuściła wzrok.
   - Proszę... Te wszystkie lata, które razem spędziliśmy już nic dla ciebie nie znaczą?
   - Aaron, bardzo proszę byś odpuścił. Wracaj do swojej Sylvie! - syknęła przez zęby.
   - Dobrze wiesz, że bym cię nie okłamał kolejny raz!
   - Nie wiem, Aaron! - krzyknęła i przymknęła powieki, czując zbierające się pod nimi łzy.
   - Kocham cię, Jenna - Złapał delikatnie jej podbródek i uniósł głowę. Łamało mu się serce, gdy widział jak płacze. Chciał ją mocno przytulić i scałować łzy z policzków. Tak bardzo jej potrzebował..
   - Proszę, zostaw mnie - Załkała i odwróciła się, łapiąc klamkę w dłoń. Zatrzymała się i wzięła głęboki oddech, a po chwili złapała za głowę.
   - Jen, wszystko w porządku? - Szepnął i chciał dotknąć jej ramienia, ale nie wiedział jak zareaguje. Dziewczyna zachwiała się i gdyby nie szybka reakcja piłkarza, opadłaby bez siły na chodnik. - Cholera jasna, Jenna!