sobota, 21 marca 2015

Epilogue

"I got life, I got love
I got faith and that's enough
We feel sorrow, we feel pain
But there's sunshine after rain
So I'm alright"
- "I’m Alright" Jake Miller

  Oboje zawsze byli założenia, że marzenia są po to by je spełniać. Bo czym jest człowiek bez marzeń i planów na przyszłość, bez perspektyw? Ich wspólnym marzeniem było życie razem, na dobre i na złe. Zostawili za sobą złe chwile, załamania i obiecali, że już nigdy do tego nie wrócą.
Po narodzinach ich córki, mieszkanie w centrum zamienili na przytulny domek z ogrodem na przedmieściach Londynu. On nadal grał w Arsenalu, ona skończyła studia i poszła do pracy, bo bardzo tego chciała. Mieli przy sobie wciąż rodzinę i przyjaciół, którzy zawsze ich wspierali.
Radzili sobie bardzo dobrze, bo byli razem.
Szli uśmiechnięci, trzymając się za dłonie, patrząc na małą osóbkę, która radośnie podskakiwała przed nimi. Jej jasnobrązowe włosy były związane w długi warkocz, sięgający do połowy pleców. Co chwilę odwracała swoją główkę, upewniając się czy rodzice nadal są tuż za nią. Szeroko się uśmiechała, przez co wtedy bardzo przypominała swojego ojca.
Zatrzymali się przed budynkiem szkoły, do której już uczęszczała ich córka. Stał tam duży autobus, a wokół niego kłębiło się mnóstwo dzieciaków razem z ich nauczycielką.
Przykucnęli i spojrzeli na dziewczynkę, która czekała tylko na pozwolenie rodziców, by móc przyłączyć się do swoich kolegów i koleżanek.
   - Nora, masz na siebie uważać, dobrze? Być grzeczna i słuchać się wychowawczyni. - powiedział do niej Aaron.
   - Tato, ja już mam przecież pięć lat! - Jęknęła i teatralnie wywróciła oczami, co piłkarz zawsze tłumaczył, że odziedziczyła po swojej matce. - Jestem już duża!
   - Tak, oczywiście. - zaśmiała się cicho Jenna. - Baw się dobrze, skarbie. - powiedziała i ucałowała ją w główkę.
   - To tylko kino. - Pokiwała głową. - Mogę już iść?
   - Jasne, uciekaj. - odparł uśmiechnięty piłkarz i zrobił to samo, co przed chwilą Jenna. Ucałował Norę w sam czubek jej główki. Oboje się podnieśli i podążyli wzrokiem za ich pociechą, biegnącą do grupy i witającą się ze wszystkimi. - Za bardzo wdała się w Maxa.. - mruknął i objął w pasie dziewczynę, opierając podbródek o jej ramię.
   - Mówi się w końcu, że dzieci zazwyczaj mają dużo ze swoich chrzestnych. - zaśmiała się. - Kiedy jej powiemy, że będzie miała rodzeństwo? - zapytała i spojrzała kątek oka na swojego mężczyznę, który automatycznie pogładził ją po jeszcze płaskim brzuszku.
   - Nawet dziś wieczorem, może po kolacji. - odpowiedział zadowolony. - Ucieszy się z faktu, że będzie miała braciszka!
   - A co ty taki pewny? - zaśmiała się pani Ramsey.
   - Skarbie, wiem co zmajstrowałem. - zamruczał seksownie wprost do jej ucha i prawie niezauważalnie, lekko chwycił zębami za jego płatek. Jedynie zachichotała i lekko dźgnęła go łokciem w brzuch. Złapała go za dłoń i pociągnęła w tłum rodziców, którzy również odprowadzali swoje dzieciaki. Stanęli obok siebie i obserwowali jak Nora razem z resztą wsiada do pojazdu i zajmuje miejsce przy oknie.
Jen przysunęła się do swojego męża, przytuliła i oparła głowę na jego torsie, patrząc jak Nora rozmawia i uśmiecha się do swoich przyjaciół. Na początku, raz lub dwa, pomyślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie zeszli się z Ramseyem. Czy byłaby sama z dzieckiem, a może spróbowałaby z Lukiem albo poznała jeszcze kogoś innego? Jednak później zdała sobie sprawę z jednego. Nie wyobrażała sobie życia z bez Aarona i z nikim innym nie była by tak szczęśliwa jak właśnie z nim.

***
Fakt, faktem.. Krótkie opowiadanie, ale go lubiłam, bo w końcu był tutaj Aaron xd
Wszystko pięknie i słodko, bo tak miało być! Choć przez chwilę nawet myślałam, by może źle go zakończyć, no ale.. Chyba musiałabym się wtedy bać o swoje bezpieczeństwo :P 
Tak, więc żegnamy się z panem Ramsey'em, ale wciąż można mnie złapać na innych opowiadaniach:


piątek, 13 marca 2015

Chapter Eight

"Say something, I'm giving up on you
I'll be the one, if you want me to
Anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on sou"
- "Say something" A Great Big World 

   Chodził w kółko po prawie pustym, szpitalnym korytarzu. Nie cierpiał czekać, szczególnie w takich miejscach. Co chwila słyszał głos Maxa, który mówił mu by się uspokoił i usiadł. Ignorował to. Pewnie rozniosłoby go od środka, gdyby miał siedzieć na miejscu. Nie lubił szpitali. Zawsze kojarzyły mu się z kontuzjami, operacjami..
 Przed oczami cały czas miał obraz Jenny, która mdleje w jego ramionach. Przestraszył się i nie wiedział co się dzieje. Na szczęście Max wtedy siedział w kuchni i spojrzał przez okno na drogę i zobaczył całą scenę. Szybko wybiegł z domu i zachowując trzeźwy umysł, zadzwonił po karetkę i zawiadomił Lucy, że Jenna jedzie do szpitala, a on i Aaron zaraz dojadą.
 Czas się dłużył jak nigdy. Ciągle mijały go pielęgniarki i lekarze w białych fartuchach, ale nie ci, którzy przyjmowali Mills. Myślał, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok!
   - Chcesz kawy? - zapytał Maxi, siedząc na plastikowym krzesełku i opierając głowę o ścianę za sobą.
   - Dzięki, ale już dość jestem nabuzowany - mruknął.
   - Ale tym dreptaniem nie przyśpieszysz czasu, a poza tym, moja mama jest z nią, więc jest w dobrych rękach.
   - Wiem o tym, ale to za długo trwa.. A jeżeli to coś poważnego? Boże, Maxi.. - Usiadł obok i schował twarz w dłoniach. - Martwię się o nią.
   - Jak wszyscy... Nie myśl o najgorszym - Max poklepał go po ramieniu.
   - Chłopaki - Usłyszeli cichy głos Lucy, która zbliżała się do nich dość szybkim krokiem. Na ten dźwięk od razu się poderwali i oczekiwali na to, co powie im pielęgniarka. - Aaron, pozwól na chwilkę - Spojrzała na piłkarza.
   - Hej, ja też chcę wiedzieć co z Jenną! - Upomniał się Reeves.
   - Później, Max - westchnęła i pociągnęła za sobą Ramseya. Zatrzymali się dopiero w małym korytarzyku, od którego odchodziły dwie sale, a w jednej leżała dziewczyna.
   - Lucy, co z nią? - zapytał z troską w głosie.
   - Odzyskała przytomność, lekarz zlecił kilka badań i... - westchnęła. - Aaron, ona jest w ósmym tygodniu ciąży. Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć - powiedziała, a on kilka razy zamrugał powiekami. Jego Jenna była w ciąży? Miał zostać ojcem? Marzył o tym by stworzyć z nią rodzinę, a gdy wszystko się sypało, to samo nagle przyszło.
   - Czy ja... Mogę do niej wejść? - Jego głos zadrżał.
   - Oczywiście - Skinęła głową i zrobiła krok w bok. Chłopak niepewnym krokiem podszedł do drzwi i chwycił za klamkę. Uchylił je i zajrzał do środka. Dziewczyna leżała w łóżku, podłączona do jednego urządzenia. Leżała z głową zwróconą w drugą stronę, a jej dłonie spoczywały na brzuchu. Nie był pewny, ale wydawało mu się, że płakała. Podszedł odrobinę bliżej i usiadł na rogu krzesła, stojącego obok łóżka.
   - Jenna.. - szepnął i położył dłoń na jej dłoni. Nie zabrała jej, ale ścisnęła lekko w pięść. - Nie zostawię cię z tym samej, rozumiesz? 
   - Wiem o tym. - odpowiedziała ledwie słyszalnie. - Nie musisz się o nic martwić. Chcę je urodzić, wychowamy je, ale będziemy osobno.. - dodała, nadal patrząc w całkiem przeciwną stronę. Znów go to zabolało, znów usłyszał takie słowa z jej ust. 
   - Kochana, naprawdę chcesz by tak to się skończyło? - zapytał cicho. - Ja naprawdę...
   - Chcę żebyś dał mi spokój, Aaron. - westchnęła i w końcu spojrzała w jego stronę. Jej oczy były czerwone i opuchnięte. - Chcę zacząć nowe życie. Pogódź się z tym. 
   - Nie mów tak... - Pokręcił głową. 
   - Proszę cię. - jęknęła z bólem w głosie. Nie mógł tak dłużej. To wiele kosztowało zarówno ją, jak i jego. Oboje właśnie dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, w momencie gdy nie jest między nimi kolorowo. Podniósł się i tak po prostu wyszedł z jej sali. Zatrzymał się dopiero na korytarzu, oparł o ścianę i przymknął powieki. Chciała by odpuścił, ale czy tak naprawdę potrafił?

  Gdy wyszła ze szpitala, starała się żyć normalnie, tak jak wcześniej, ale ze świadomością, że nosi pod sercem dziecko Aarona. Sezon dla piłkarza się skończył, Walia na Mundial nie pojechała, więc mógł być w Caerphilly i mieć na oku Jenne. Powiedziała, że nie chce z nim być, ale nie wiedział co naprawdę czuła. Nie wierzył, że jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, ona tak po prostu się w nim odkochała. Mogła stracić do niego zaufanie, bo weszła do mieszkania w nie tym momencie co trzeba, że zobaczyła to co nie powinna, że nie uwierzyła w wersję Aarona... Ale taka była prawda. W tym przypadku był niewinny i nie miał zielonego pojęcia jak jej to udowodnić. Nie chciał mieszać w to wszystko jeszcze Sylvie, którą i tak już pogonił tam gdzie pieprz rośnie, bo jeszcze by coś mogła głupiego wymyślić i zamiast pomóc, zepsuć jeszcze bardziej.
 Nigdy nie narzekała na to, że jest samotna, bo było odwrotnie. Zawsze miała przy boku rodzinę i przyjaciół. Szczególnie teraz, gdy okazało się, że jest w ciąży. Lucy jej bardzo pomagała, rozmawiały. Maxi chodził dumny jak paw, mówiąc, że będzie najwspanialszym ojcem chrzestnym pod słońcem. Toni z Majką dzwonili codziennie i pytali co u niej. Państwo Ramsey też dowiedzieli się o tym, że zostaną dziadkami i co chwila odwiedzali dziewczynę. Ojciec Jenny obiecał, że przyleci zaraz po zakończeniu badań, a matka również niedługo. Dziwiło ją przejęcie wszystkich, bo przecież ciąża nie była chorobą, ona czuła się dobrze i dziecko też.
 Jedyną osobą, która zachowywała się normalnie był Luke, który rozmawiał z nią normalnie i w pewnym momencie nawet zaprosił na randkę. Jenna nie kryła swojego zdziwienia i zapytała, dlaczego chce się umawiać z dziewczyną, która jest w ciąży z innym. Wzruszył ramionami, uśmiechnął się i odpowiedział, że dla niego nie robi to różnicy i że nie boi się odpowiedzialności. Zapunktował.
Umówili się na następny dzień, powiedział, że przyjdzie po nią o siódmej. Na tę okazję, Jenna wybrała białą, lnianą bluzkę oraz czarną spódniczkę. Zabrała niewielką torebkę na długim pasku. Zostawiła rozpuszczone włosy. Przez cały okres oczekiwania, zastanawiała się jak to będzie wyglądać. Spotykali się wcześniej wiele razy, czasami w towarzystwie, czasami sami, ale były to czysto przyjacielskie wyjścia. To miała być najprawdziwsza randka.
Przez chwilę nawet wróciła się do chwili, gdy to Aaron po raz pierwszy zaprosił ją na randkę. Oboje byli jeszcze bardzo młodzi i dopiero zaczynali dorosłe życie. Teraz było odrobinę inaczej.
 Pojawił się w jeansach, białej koszuli i brązowej, skórzanej kurtce, a w dłoni trzymał różę, którą wręczył Jennie na powitanie, tuż po tym jak ucałował ją w policzek.
Zabrał ją do kina, a następnie na kolację. Jenna nie wiedziała co tak naprawdę ma myśleć i czuć. Wmawiała sobie, że Ramsey to przeszłość, a gdy tylko wyszła z Lukiem, od razu zaczęła myśleć o piłkarzu. Jedyną osobą, z którą kiedykolwiek randkowała, był właśnie Aaron.
   - O czym tak bardzo rozmyślasz? - zapytał Luke, gdy spacerowali wspólnie po parku. Wyrwał ją ze swojego rodzaju transu, który tak naprawdę ją ranił, bo myślała o swoim byłym mężczyźnie. Było to okropne, wiedząc, że w tym momencie przebywa z innym. Myślała, że będzie to dla niej prostsze, zerwanie z Aaronem i spędzanie czasu z innym, ale nie... Nie mogła przestać myśleć o Ramseyu. Wcześniej, gdy widywała się z Lukiem, było w porządku, bo byli po prostu przyjaciółmi. A teraz? To miała być taka prawdziwa randka.
   - O niczym ważnym. - Uśmiechnęła się lekko i z powrotem wbiła wzrok w dróżkę, którą kroczyli.
   - Jenna... - westchnął i złapał ją za rękę, zatrzymując ją. Stanęli naprzeciwko siebie. Moseley delikatnie uniósł jej podbródek, sprawiając że spojrzała na niego. Uśmiechał się. - Mówiłaś wcześniej, że chciałabyś ruszyć naprzód. Spróbuj zrobić mały krok w tym kierunku i.. Jenna, chciałbym żebyś dała mi szansę. - powiedział, a ona otworzyła szerzej oczy. Spodziewała się tego, bo przecież nie zaprasza się na randki od tak, ale pomimo tego i tak była zaskoczona słowami chłopaka. - Bardzo chciałbym być tym, przez którego zapomnisz o tamtym. - szepnął i pochylił się nad jej twarzą. Nie czekając na nic, musnął jej usta. Jenna przez pierwsze sekundy nie wiedziała co ma zrobić, ale odwzajemniła pocałunek, myśląc, że robi dobrze. Jednak w tym momencie przez jej głowę przemknęło setki obrazków, które pokazywały jej wspomnienia, w których gościł piłkarz Kanonierów. Pierwszy podarowany uśmiech, bukiet kwiatów od niego, pierwszy pocałunek, drugi, trzeci, kolejny... Chciała ruszyć dalej, tak bardzo, tak mocno, ale nie mogła.. Zdała sobie sprawę, że za bardzo kochała Aarona. Odsunęła się w jednej chwili, zakrywając usta palcami.
   - Luke, ja przepraszam... Ja.. ja nie mogę. - Potrząsnęła głową jak oszalała i w tym momencie poczuła spływającą łzę po swoim policzku. Odwróciła się i ile sił w nogach, zaczęła biec przed siebie. Biegła przez cała drogę do swojego domu, ciągle płacząc. Powinna być wyczerpana, ale ten ból poczuła dopiero gdy schowała się przed światem w kącie swojego pokoju na łóżku. Lucy ani Maxa nie było w domu, co nawet lekko ją podbudowało, bo obeszło się bez zbędnych pytań. Wiedziała, że Luke był porządnym facetem i wspaniałym, ale... Ale nie był dla niej. Jakkolwiek by nie chciała, nadal należała do Aarona, którego kochała, który kochał ją.. Potrzebowała go teraz. Potrzebowała, żeby ja przytulił, powiedział, że kocha, że Sylvie była cholernym błędem jego życia, a ona po prostu by mu wybaczyła i uwierzyła. Tak, była do tego zdolna, choć wcześniej zarzekała się, że tego nie zrobi, że ten człowiek więcej już jej nie zrani.. Ale tak naprawdę ten człowiek był dla niej wszystkim. Był jej światem, słońcem, oddechem i teraz też ojcem małej kruszynki, którą nosiła w sobie.
Bardziej wtuliła się w ścianę, która kiedyś była ich najlepszym łącznikiem. Zwykła ściana, która dzieliła jeden budynek, na dwa mieszkania. Kiedyś, pewnie gdyby mogli, wybiliby w niej tajne przejście, by w jednym momencie być obok siebie. Ich pokoje były dokładnie obok siebie, łóżka stały przy tej samej ścianie, dokładnie w tym samym miejscu, więc śmiali się, że tak jakby spali razem.
Oparła głowę o nią i przyłożyła dłoń do ściany, tak jakby chciała złączyć ją z dłonią Aarona. Nie wiedziała co robił, gdzie był, czy też jest u siebie. Uderzyła raz w ścianę, delikatnie. Tak jak to robiła wcześniej, by sprawdzić czy Ramsey jest u siebie. Przymknęła powieki i czekała. Odpowiedź przyszła szybko. Usłyszała pojedyncze uderzenie. Automatycznie się ożywiła, ale i wpadła w panikę. Rozpoczęła coś i nie wiedziała czy chce to kontynuować. Przestraszyła się. Po chwili jednak usłyszała dwa szybkie stuknięcia, co w ich języku komunikacji, oznaczało 'czy wszystko w porządku?'. Wypuściła z siebie całe powietrze i odgarnęła włosy do tyłu i już chciała odpukać, że tak, wszystko jest okej, ale... Wzięła swój telefon do ręki i wystukała jeden krótki SMS i wysłała na jego numer.

 W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. To uderzenie w ścianę było niczym jawa, ale jednak było prawdziwe. Podniósł się i niepewnie sam uderzył. Cisza. Dosyć długa. Ponowił uderzenia, ale nic nie usłyszał. I znów pomyślał, że tylko mu się zdawało, że pewnie to ktoś na dole czymś się zatłukł, ale rozbrzmiał dźwięk jego komórki. 'Potrzebuję Cię' - odczytał i zerwał się niczym poparzony. Jego Jenna go potrzebowała. Była tuż obok i go potrzebowała! Przez głowę przechodziło mi mnóstwo myśli, że może się źle poczuła, że coś z dzieckiem albo jeszcze coś innego.. Naciągnął na siebie czarny T-shirt i spodnie dresowe, na nogi naciągnął adidasy i wystrzelił ze swojego pokoju, prawie nie tratując na korytarzu swojego ojca, wyleciał z domu i z prędkością światła, znalazł się na ganku drugiej połówki domu. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział, więc nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Wszędzie panowała cisza i ciemność, więc jakby z pamięci skierował się na schody i wyszedł na piętro, a później do drzwi dawnej sypialni Jenny. Wszedł do środka bez pukania i zobaczył ją skuloną, siedzącą w kącie pokoju, przy zaświeconej małej lampce, z rozmazanym makijażem.
   - Jenna.. Co się stało? - zapytał szeptem i usiadł na rogu łóżka, zachowując stosowną odległość.
   - Ja tak nie mogę. - wyłkała, ledwo słyszalnie i wytarła mokre policzki. - Ciągle sobie wmawiam, że tak już nie powinno być, ale... Do jasnej cholery, Aaron, kocham cię! - jęknęła, a on cały zesztywniał. Czuł, że zaraz wyskoczy z siebie i zacznie krzyczeć ze szczęścia, bo znów to od niej usłyszał. - Przytul mnie, proszę. - dodała, on jak na komendę, przysunął się do niej i przyciągnął ją całą do siebie, zamykając w silnym uścisku.
   - Przepraszam. - szepnął, czując, że sam się zaraz rozpłacze. - Przepraszam cię za wszystko.
   - Wierzę ci, Aaron. I zapomnijmy o tym wszystkim już, proszę. Nie mówmy o tym, nie wracajmy do tego.
   - Tak, skarbie. Obiecuję. Zawsze będę przy tobie. Przy was. - odpowiedział, a ona odsunęła głowę by spojrzeć na niego. Uśmiechnęła się lekko i pocałowała go. Poczuła, że tak właśnie powinno być. Nie powinna całować się z Lukiem czy kimkolwiek innym. Jedyną osobą, którą chciała całować był Aaron Ramsey, piłkarz Arsenalu, jej narzeczony, najwspanialszy człowiek na świecie, pomimo swoich wad, kochała go nad życie.
Położyli się obok siebie i mocno w siebie wtulili, napawając się swoją obecnością, zapachem, dotykiem. Aaron trzymał dłoń na jej brzuszku i co chwilę delikatnie go gładził, mówiąc, że ich kocha.
   - Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę? - Jenna zapytała w pewnym momencie.
   - Kochanie, chcę tylko by było zdrowe i podobne do ciebie. - Uśmiechnął się i ucałował ja w czubek głowy. Jenna tylko cicho się zaśmiała. - Ale jeżeli będziemy mieć córkę, nazwiemy ją Nora. - postanowił.
   - Podoba mi się. - odpowiedziała. - Więc, gdy urodzi nam się syn, będzie miał na imię Benjamin. Ben Ramsey albo Nora Ramsey. Brzmi świetnie!
   - Kocham cię, mój ty szaleńcu. - Aaron cicho się zaśmiał i wtulił w swoją kobietę. Wąchał jej cudowny zapach, dotykał jej delikatnej skóry i wiedział, że jest już tylko jego. W duchu obiecywał sobie, że już nigdy, ale to przenigdy jej nie skrzywdzi, że stworzą cudowny i spokojny dom oraz rodzinę dla ich dziecka, a w przyszłości może nawet i dzieci.

***
Gdy pisałam środek tego rozdziału, wydawał mi się nie mieć ładu i składu, no ale... Wy sami to możecie ocenić :) 
Ostatni rozdział.. Jeszcze tylko pozostał epilog :')

czwartek, 5 marca 2015

Chapter Seven

"I'm out of touch, I'm out of love
I'll pick you up when you're getting down
And out of all these things I've done 
I think I love you better now."
- "Lego House" Ed Sheeran 

  To był już jej kolejny tydzień w Caerphilly i czuła się tutaj dobrze. Miała przy sobie siostrę i Maxa, którzy byli po jej stronie. Wieści o tym, że Jenna nie jest już z Aaronem doszły także do jego rodziców oraz Josha. Sam musiał się im wygadać, po tym jak Josh w żartach śmiał się do niego, dlaczego puścił tutaj Jen samą. Ani chłopak, ani jego rodzice nie mieli nic do Jenny, bo Aaron sam przyznał się, że to jego wina, ale nie chciał dokładnie powiedzieć o co chodzi. No tak, wstyd się przyznawać do zdrady ukochanej kobiety...
  Młodsza Mills zeszła po schodach, trzymając się na brzuch, a na buzi miała skwaszoną minę. Weszła do kuchni, gdzie byli już Max oraz Lucy i podeszła do szafki z lekami.
   - Potrzebuję czegoś na żołądek - jęknęła i zaczęła grzebać w koszyczku z lekarstwami.
   - Powinny być tam krople, ale coś się stało? - Lucy zmarszczyła brew.
   - Nie wiem, ale rano miałam straszne nudności i źle się czuję - mruknęła, przeglądając kolejne pudełeczka. - Musiałam się czymś zatruć. I to pewnie był ten kebab, na którego namówiłeś mnie wczoraj wieczorem - Wskazała palcem na Maxa, a ten od razu zrobił oburzoną minę.
   - To najlepsza budka w mieście i nikt nigdy nie skarżył się na nich - powiedział.
   - Albo masz skutki tego ciągłego imprezowania. Odzwyczaiłaś się od tego w Londynie - powiedziała jej siostra.
   - Może i racja - przytaknęła, zabrała odpowiednią buteleczkę i usiadła przy stole, czytając przyłączoną ulotkę. - Wieczorem wychodzę z Lukiem - dodała.
   - Hohoho, widzę, że nasza dziewczynka już się pozbierała po Aaronie - zawył Maxi.
   - Nie będę płakać po nim całe życie - bąknęła. - Było miło, nawet bardzo, ale wyszło na to, że jednak nie jest dla mnie.
   - Bardzo lubię Luka, jest przystojny, kulturalny i na dodatek pochodzi ze świetnej rodziny - zaczęła Lucy. - Ale jesteś pewna, że to z Aaronem to definitywny koniec?
   - Lucy... Już postanowiłam - westchnęła. - To przeszłość, a poza tym, z Moseleyem się tylko przyjaźnię!
   - No dobrze, słońce - Lu skinęła głową. - Jesteś dorosła i sama wiesz co jest dla ciebie dobre - Posłała jej delikatny uśmiech. - Dołączysz się do śniadania? 
   - Dzięki, ale lepiej będzie jak się położę na chwilę - mruknęła, podniosła się i ruszyła z powrotem do swojego pokoju. 

  Siedział na swoim miejscu obok szafki i naciągał na nogi wysokie skarpety. Chłopaki ciągle wmawiali mu, że ma się wziąć w garść i grać dziś jak najlepiej potrafi. W ostatnim czasie chodził jak struty, ale obiecał Olivierowi i Theo, że da chwilę odsapnąć Jennie, by odpoczęła u siostry, więc nie dzwonił, a chciał to robić codziennie. Nadal miał nadzieję, że wróci do niego, uwierzy w to co chce jej wyznać i będzie już tylko dobrze. To samo nawet obiecał Maxowi, który dzwonił do niego w tajemnicy przed swoją ciotką. Przynajmniej wiedział, że jest bezpieczna i nie robi nic głupiego.
 A teraz? Co robiła teraz? Siedziała sama, z rodziną czy ze znajomymi? Czy nadal oglądała mecze Arsenalu z nim?
  - Chłopaki, zaraz wychodzimy! - Zawołał Arteta, co podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Niektórzy już wstali i skierowali się do wyjścia, a on siedział jeszcze bez butów.
   - Aaron, ruchy chłopie - Usłyszał głos Girouda.
   - No już - mruknął i zaczął wkładać swoje korki. Zawiązał sznurówki, podniósł się ruszył do wyjścia razem z przyjacielem.
   - Od jutra zaczynamy urlop. Co planujesz? - zapytał Francuz.
   - Jak jak myślisz? - Aaron spojrzał na niego.
   - Jedziesz do domu, prawda?
   - Naciskaliście na mnie wszyscy, bym dał na razie spokój Jennie, ale ja tak nie umiem. Muszę się z nią spotkać - westchnął. - Dziś gram, a jutro wieczorem lecę do Caerphilly. 
   - Jak chcesz.. Wiesz, że wszyscy trzymamy za ciebie kciuki, bo byliście świetną parą z Jen.
   - Dzięki - mruknął Walijczyk i razem z przyjacielem stanęli w tunelu, prowadzącym prosto na boisko.

      Jego gol, który zaważył o zwycięstwie drużyny i otrzymaniu pucharu, fiesta i całe to zamieszanie jeszcze w nim buzowało. Cieszył się razem z resztą kolegów i kibiców, ale tak naprawdę odliczał czas do tego, by zobaczyć Jennę i z nią znów porozmawiać.
Na lotnisku w Caerphilly pojawił się późnym wieczorem. Przemierzał korytarz, ciągnąc za sobą swoją walizkę i wypatrywał swojego ojca lub brata. Był już prawie przy wyjściu, kiedy zobaczył wpadającego do środka Josha, który od razu zamknął Aarona w niedźwiedzim uścisku.
   - Prawie się spóźniłem, ale jestem - zaśmiał się. - Witaj w domu, braciszku!
   - Prawie - Piłkarz pokręcił głową z rozbawieniem.
   - Już nie narzekaj tylko chodź - Josh szedł pierwszy, a Aaron podążał jego śladami. W końcu dotarli do samochodu młodszego Ramseya, bagaż wpakowali do bagażnika i sami usiedli na przednich miejscach. Chłopak odpalił silnik, wyjechał z miejsca i sprawnie włączył się do ruchu. W radio leciała niezbyt głośna muzyka, Josh był skupiony na drodze, a Aaron wpatrywał się w szybę z boku.
   - W domu wszystko w porządku? - zapytał starszy i spojrzał na brata.
   - Jasne. Rodzice na ciebie czekają i chcą osobiście pogratulować wygranej - zaśmiał się i sam spojrzał na brata. - Ale na pewno o to chciałeś zapytać? Wiesz, że gdyby w domu było coś nie tak, wiedziałbyś o tym zaraz.
   - Niby racja... Dobrze wiesz, że chciałem jeszcze zapytać co z Jenną - mruknął.
   - Tak myślałem - westchnął Josh. - Z tego co widzę jest z nią bardzo dobrze, a nawet za dobrze... Wnuk Moseleya się przy niej kręci.
   - Tego weterynarza? Myślałem, że on ma rodzinę w Manchesterze - zmarszczył brwi.
   - Bo ma. To jego najstarszy wnuk i pracuje w klinice u niego - pokiwał głową. - Wiesz, tu się uśmiechnie, tu podwiezie, za chwile wpadnie na kawkę... Widać, że Jenna mu się bardzo podoba.
   - Myślisz, że chodzi z nim? - zapytał po chwili.
   - Nie mam pojęcia, ale pewnie to kwestia czasu..
   - Cholera - jęknął Aaron i przejechał dłonią po twarzy. - Muszę z nią porozmawiać, bo przecież to nie może ot tak się skończyć!
   - Było zaczynać z tamtą siksą? - bąknął Josh.
   - Przestań, przecież mówiłem ci jak było. Nie okłamałbym brata! - warknął lekko poirytowany.
   - Ale czy ona ci wierzy? To raczej jest bardziej ci potrzebne.
   - Właśnie dlatego chcę z nią porozmawiać - westchnął ciężko i znów wbił wzrok w szybę. Dobrze wiedział, że będzie trudno. Udowodniła mu to jeszcze w Londynie, ale on też był uparty. Dał jej spokój, bo wszyscy go to prosili, ale teraz już nie mógł. Szczególnie jeżeli koło niej plącze się teraz jakiś chłoptaś.

  Otworzył oczy i spojrzał na elektroniczny zegarek, stojący na półce naprzeciw. Dochodziło południe. Pomyślał, że już chyba kiedy mógł się wyspać do tej godziny. Wstał, wziął szybki prysznic, ubrał się i zszedł na dół. Dom był pusty, jego rodzice byli w pracy, a Josh jak zwykle gdzieś poza domem, był wiatrem podszyty. Zjadł słodką bułkę i wyszedł na taras wraz z kubkiem z kawą. Rozejrzał się po ogrodzie i później automatycznie przeniósł wzrok na sąsiedni obszar. Ogród takiej samej wielkości jak jego rodziców. W kącie stał drewniany domek, w którym starsza Mills trzymała pocięte drewno, kosiarkę czy inne narzędzia. Ogród był zadbany, z krzewami i kwiatami, a na środku stał rozłożony basen, który na pewno wymyślił sobie Max.
 Już dzień wcześniej chciał tam zawitać i porozmawiać z Jenną, ale brat go powstrzymał. Miał rację, bo było naprawdę późno. Dziś musiał to już zrobić na sto procent!
 Nagle usłyszał głośne wołanie, pomieszane ze śmiechem. Damski głos, który tak dobrze znał, głos Jenny. Zrobił krok w przód, by mieć lepszy widok na taras sąsiadów i zobaczył dziewczynę, trzymaną przez wysokiego i dobrze zbudowanego szatyna. Uderzała pięściami w jego plecy i krzyczała, a on zatrzymał się, ale centralnie przed basenem.
   - Luke, odstaw mnie! - zawołała.
   - A przyznasz mi rację? - zaśmiał się.
   - Nie, nigdy w życiu, bo się mylisz!
   - No dobra... - wzruszył ramionami.
   - Luke, co ty... - zaczęła, ale jej głos został stłumiony poprzez plusk wody. Chłopak wrzucił ją do dużego basenu i śmiejąc się, patrzył jak Jenna się podnosi, a woda skapuje z każdego centymetra jej ciała i ubrań. - Luke! - zaryczała i chciała go ochlapać, ale ten odskoczył. W tym momencie na taras wyszedł również Max, który po cichu złapał za węża ogrodowego.
   - Moseley! - zawołał, a ten się odwrócił i w tym momencie silny strumień wody uderzył w młodego weterynarza.
   - Tak! - zapiszczała Jenna i zaczęła bić brawo. - Dobrze, Maxi!
   - Zdrajca! - zawołał głośno Luke, po czym wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Z domu wyłoniła się Lucy z dwoma ręcznikami, przewieszonymi przez ramię. Podeszła do zmokłej dwójki i podała jeden Moseley'owi, pomogła siostrze przekroczyć wysoką ściankę basenu i wręczyła jej drugi.
Aaron obserwował jak jego była kobieta wyciera włosy, rzucając gniewne spojrzenie weterynarzowi, a ten szeroko się do niej uśmiecha. To naprawdę wyglądało tak, jakby Luke miał na nią ogromną ochotę!
I w tym momencie przypomniał sobie sytuację przedstawiającą ich pierwszy pocałunek.. Byli z przyjaciółmi na basenie w mieście i w pewnym momencie zaczęli się sprzeczać, Aaron zabrał ją na ręce i wspólnie wskoczyli do wody. Jenna na niego nakrzyczała, ale zmiękła, gdy ten ją pocałował.
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała w stronę tarasu sąsiadów. Nie myślała, że zobaczy tam Ramseya. Ich spojrzenia się skrzyżowały, spojrzenia pełne tęsknoty i żalu. Nie trwało to długo, może kilka sekund, bo Jenna się zmieszała i otulona ręcznikiem, skierowała się do domu.
Pozostali popatrzyli w stronę stojącego piłkarza, ale tylko Lucy podeszła do ogrodzenia. Aaron odstawił kubek na okrągły stolik i również podszedł.
   - Cześć - powiedziała cicho.
   - Cześć, Lucy - oparł ręce o drewniane szczeble. - Co słychać?
   - W porządku. Fajnie, że przyjechałeś - odparła, a chłopak spojrzał na nią pytająco. - To znaczy... Powinniście jeszcze ze sobą porozmawiać, bo z tego co wiem, jeszcze do końca nie jesteście rozmówieni - westchnęła.
   - Dlatego tutaj jestem - Pokiwał głową. - Lucy, ten Luke... - zaczął niepewnie.
   - To dobry chłopak i to widać, że moja siostra mu się podoba, ale.. Chyba wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni, że to ty jesteś jej facetem - Uśmiechnęła się lekko. - Porozmawiam z nią i przekonam, byście pogadali, bo według niej to wszystko jest zakończone, ale ja znam moją małą Jennę.
   - Dzięki - Uśmiechnął się lekko. - To dla mnie dużo znaczy, bo nie nie mogę sobie jej odpuścić. Zależy mi.
   - Wiem Aaron, wiem - Poklepała go po ramieniu. - Kochacie się i nic tego nie zmieni.
   - Boję się - mruknął.
   - Nie masz czego. Wierzę w was! - Znów posłała mu uśmiech i ścisnęła jego ramię. - Do zobaczenia - dodała i oddaliła się w stronę domu. Max i Luke również zniknęli, zapewne zaraz za Jenną. Naprawdę się bał. Bał się ponownego odrzucenia, że Jen mu znów nie uwierzy. Wtedy obumrze spora cząstka jego samego, którą przy życiu ostatnio trzymała tylko nadzieja.

  Szedł chodnikiem, trzymając ręce w kieszeni bluzy. Musiał się przejść, a wieczorna pora była do tego najlepsza. Musiał pomyśleć, po raz kolejny.. Rodzinna okolica i to powietrze wpływało na niego relaksacyjnie. A może to bliska obecność Jenny tak na niego wpływała?
 Był już pod swoim domem i zobaczył właśnie ją. Stała przed swoją furtką i rozmawiała ze swoją koleżanką, która stała obok razem z rowerem. Musiały się już żegnać, bo niska blondynka wskoczyła na siedzenie i odjechała. Walijka miała złapać za gałkę od furtki, ale zobaczyła przed sobą piłkarza.
   - Hej, możemy porozmawiać? - zapytał cicho.
   - Naprawdę nie mam na to ochoty - Spuściła wzrok.
   - Proszę... Te wszystkie lata, które razem spędziliśmy już nic dla ciebie nie znaczą?
   - Aaron, bardzo proszę byś odpuścił. Wracaj do swojej Sylvie! - syknęła przez zęby.
   - Dobrze wiesz, że bym cię nie okłamał kolejny raz!
   - Nie wiem, Aaron! - krzyknęła i przymknęła powieki, czując zbierające się pod nimi łzy.
   - Kocham cię, Jenna - Złapał delikatnie jej podbródek i uniósł głowę. Łamało mu się serce, gdy widział jak płacze. Chciał ją mocno przytulić i scałować łzy z policzków. Tak bardzo jej potrzebował..
   - Proszę, zostaw mnie - Załkała i odwróciła się, łapiąc klamkę w dłoń. Zatrzymała się i wzięła głęboki oddech, a po chwili złapała za głowę.
   - Jen, wszystko w porządku? - Szepnął i chciał dotknąć jej ramienia, ale nie wiedział jak zareaguje. Dziewczyna zachwiała się i gdyby nie szybka reakcja piłkarza, opadłaby bez siły na chodnik. - Cholera jasna, Jenna!

wtorek, 24 lutego 2015

Chapter Six

"I can't even face the daylight
'Cause I'm already missing you
Baby we'll say we'll be alright
But I'm already missing you"
- "Already missing you" Prince Royce ft. Selena Gomez

   Poczuła ulgę wychodząc z budynku szpitala, w którym pracowała jako pielęgniarka. Po całonocnym dyżurze i jeszcze kawałku następnego, który zgodziła się pociągnąć za koleżankę, która miała się spóźnić, była naprawdę wykończona. Miała wielką ochotę po prostu się natychmiastowo teleportować do swojego domu, wziąć prysznic, wskoczyć w dresy i wygodne kapcie, położyć się przed telewizorem z kawą i odpocząć. Wsiadła do swojego samochodu, rzuciła torebkę i reklamówkę z ubraniami na tylne siedzenie. Odpaliła silnik i wyjechała na drogę. Jechała z włączonym radiem, słuchając kolejnych puszczanych piosenek.
 Podśpiewywała sobie pod nosem jedną piosenkę z jej młodzieńczych lat, kiedy była już prawie pod swoim ogrodzeniem. Kawałek skończył się wtedy, kiedy ta zatrzymała samochód i zauważyła drobną osóbkę z ogromną walizką, siedzącą na schodach przed wejściem. Zmarszczyła brwi, zabrała swoje rzeczy i wysiadła z samochodu, kierując się w stronę budynku.
   - Jenna? Co ty tutaj robisz?! - zapytała głośno, a młodsza dziewczyna lekko się uśmiechnęła na widok siostry.
   - Postanowiłam przyjechać na kilka dni... - powiedziała niepewnie. - Możemy porozmawiać? - westchnęła.    
   - Kochana, stało się coś? - Lucy otworzyła szeroko oczy, a jej siostra spuściła tylko wzrok. Starsza Mills pośpiesznie otworzyła drzwi i weszły do środka.
  Siedziały we dwie na kanapie w salonie. Lucy mocno przytulała do siebie swoją młodszą siostrę, którą cała zapłakana wtulała się w jej ramię. Jenna opowiedziała jej całą historię z kolejną zdradą Ramseya.
W pewnym momencie usłyszały jak ktoś wchodzi do domu i potyka się o walizkę Jenny, którą zostawiły zaraz przy drzwiach.
   - Mamo! - zawył Maxi. - Mówiłem, że jutro już posprzątam ten garaż! - dodał i pojawił się w progu dużego pokoju. Wysoki, przystojny, zawsze zadbany i dobrze ubrany brunet, taką opinią cieszył się młody Reeves. Jego matka zawsze powtarzała, że jest odbiciem swojego ojca, ale na szczęście tylko z wyglądu. Henry Reeves od małego był rozpieszczanym i zadufanym w sobie dzieciakiem. Podobał się dziewczynom, a on to wykorzystywał. W takiej sytuacji właśnie znalazła się młoda Lucy, która zaszła w ciąże po jednej przygodzie z tym facetem. Całkowicie skreśliła go ze swojej listy, gdy ten dowiadując się o ciąży, kazał ją jej usunąć. Spotkała go dopiero piętnaście lat później, gdy ten przypomniał sobie o swoim synu. Lucy nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ale nie mogła zabronić mu spotykania się z Maxem. Henry od tego czasu przesyła synowi pewną sumkę na konto, jakby chciał zadośćuczynić za tamte wcześniejsze lata. Teraz jest wielkim biznesmenem po dwóch rozwodach, a Max jest jego jedynym dzieckiem. - O, Jenny! - uśmiechnął się, ale po chwili zmienił wyraz twarzy, widząc łzy na policzkach swojej ciotki. - Ostatni raz widziałem cię w takim stanie, gdy Aaron... - przerwał, bo napotkał karcące spojrzenie matki. Skrzywił się, podszedł i usiadł obok, kładąc dłoń na ramieniu Jenny. - Będzie dobrze, zobaczysz - uśmiechnął się lekko. 
  
  Dziewczyna otworzyła oczy i zorientowała się, że jest w swoim starym pokoju. W pokoju panował półmrok. Nie pamięta, że przychodziła tutaj sama, więc zapewne zapłakana zasnęła na dole, a tu dotarła zapewne dzięki Maxi'emu. Wstała i po cichu zeszła na dół. Wszędzie było cicho i jakby ani śladu żywej duszy. Wyjrzała przez drzwi tarasowe i zauważyła Maxa, siedzącego na podwieszanym fotelu na tarasie. W dłoni trzymał butelkę piwa i robił coś na swoim telefonie. 
   - Cześć - uśmiechnęła się lekko i podeszła, a Max przesunął się, robiąc jej miejsce obok siebie. 
   - Hej, odpoczęłaś? 
   - Trochę - usiadła. - O co chodziło z tym garażem? 
   - Nic ważnego - zaśmiał się i machnął ręką. - Sprzątam go już od miesiąca i wczoraj się trochę pokłóciliśmy o to. Zaczęła mówić, że jak mi coś nie pasuje to mogę się wyprowadzić. I jak zobaczyłem tą walizkę to przyznaję, że lekko się wystraszyłem. 
   - Oj przestań, Max! Lucy nigdy by cię nie wyrzuciła. Jesteś jedynym i najukochańszym facetem w jej życiu - Jenna uśmiechnęła się szeroko. - Ale to nie zmienia faktu, że masz dwadzieścia dwa lata i powinieneś się bardziej przykładać do wszystkiego - dodała i uderzyła go lekko w ramię. - I powinieneś się mnie słuchać, bo zarówno jestem twoją ciotką, starszą siostrą i przyjaciółką - oparła głowę o jego ramię. 
   - Mama opowiedziała mi o co chodzi - mruknął cicho i upił łyk piwa. - Aaron to skończony palant! A tak go lubiłem...
   - Spójrzmy prawdzie w oczy... Nadal go lubisz, bo jest świetnym facetem i kumplem, ale wyszło na to, że nie dla mnie.. - zacięła się. - Nie chcę o tym teraz mówić... 
   - No dobrze. Wyspałaś się, więc teraz pójdziesz ze mną na imprezę by odreagować - zaśmiał się. - I nie ma odmów. 
   - Ale Max... - przewróciła oczami, a ten popatrzył na nią z miną zbitego psiaka. - No dobrze, ale nie za długo. I powinniśmy powiedzieć Lucy, że wychodzimy. 
   - Śpi jak zabita - zaśmiał się. - Jest po dyżurze, więc obudzi się dopiero rano. Sama przecież wiesz jak to z nią jest - puścił do niej oczko. - A teraz uciekaj się przygotować!
  
  Weszli razem do klubu, gdzie Max od razu zaczął uśmiechać się i machać do wszystkich dookoła. Był tutaj stałym bywalcem, więc Jennę wcale to nie zdziwiło. W końcu jeszcze kilka lat temu sama tutaj z nim przychodziła, a później również z Aaronem. 
 Rozejrzała się. Zmieniło się tutaj. Klub ma nowego właściciela, który rok temu przeprowadził remont, który wyszedł na dobre, bo mają więcej klientów. Tak przynajmniej opowiadał Max. Przy ścianach były wygodne narożniki, na jednej sali stoliki, a na drugiej parkiet i podwyższenie dla DJ'a. Całość łączył długi i kolorowy bar. 
 Max pociągnął ją właśnie w stronę baru, gdzie stało kilka osób. 
   - Luke! - zawołał i zaczął witać się z jakimś chłopakiem. Wysoki, przystojny szatyn w jeansach, białej koszuli i marynarce. - Dawno cię tutaj nie było! 
   - Miałem sporo pracy w lecznicy - uśmiechnął się i spojrzał na Jennę. - Widzę, że nie przyszedłeś sam - dodał i wtedy obok pojawiło się trzy dziewczyny i jeden chłopak. Jen ich znała, bo byli to znajomi Maxa jeszcze ze szkoły.
   - Jenny! - zawołali jednocześnie i mocno ją przytulili.
   - Dawno cię tutaj nie było! - uśmiechnęła się jedna. - Ale to dobrze, że Max przywlókł cię ze sobą!
   - No właśnie - Max znów przyciągnął ją do siebie. - Janna, pamiętasz pana Moseleya? - zapytał, a ta pokiwała głową. No pewnie, że pamiętała! Pan Moseley mieszkał na tym samym osiedlu co oni. Poczciwy staruszek i wdowiec, który prowadził lecznicę dla zwierząt kilka ulic dalej. - To jest Luke, jego wnuczek. Mieszka sobie teraz tutaj i przy okazji odbywa staż u swojego dziadka.
   - Kolejny weterynarz w rodzinie? - uśmiechnęła się dziewczyna i wyciągnęła dłoń do niego, a on ją uścisnął. Wtedy dj zmienił piosenkę, na taką, przy której dziewczyny z paczki Maxa tylko zapiszczały i pociągnęły Reeves'a i tego drugiego za sobą na parkiet. Jenna została tam sam na sam z nowo poznanym chłopakiem. - Długo znacie się z Maxem? - zapytała, by jakoś podtrzymać atmosferę.
   - Poznaliśmy się na osiedlu zaraz po moim przyjeździe. Jakieś pół roku temu - Skinął głową. - A wy... - zaciął się.
   - Nie, nie jestem jego dziewczyną - zaśmiała się cicho i usiadła na krzesełku barowym obok.
   - W takim razie, mogę postawić ci drinka? - uśmiechnął się.
   - Myślę, że tak - Jenna pokiwała głową. - Maxi przyprowadził mnie tu by się dobrze bawić.
   - Więc dobrze trafiłaś. Najpierw zabiorę cię na parkiet do reszty, a później się napijemy - Stwierdził i złapał ją za dłoń, ciągnąc do tańczących. I tu wszystko było prostsze. W tym miejscu nie musiała się martwić czy kogoś zna czy też nie. Zawsze w tym klubie można było się świetnie bawić, zarówno ze swoją paczką jak i nowo poznanymi ludźmi.
  Czuła się jak wtedy gdy wprowadzili się wszyscy do Caerphilly, gdy już się zadomowili i zaczęła wychodzić na imprezy ze znajomymi. Późne wracanie, spanie do południa w weekendy, a na szafce nocnej znajdowali zawsze butelki wody, które zostawiała dla nich Lucy zanim wychodziła do pracy. Tak samo było i wtedy. Dziewczyna tego wieczoru, przy znajomych, nawet zapomniała o tym co się stało i dlaczego tu przyjechała, ale nazajutrz niestety wróciła szara codzienność. Wstała wcześniej niż Max postanowiła przygotować dla nich coś do jedzenia na obiad, a jednocześnie cały ten czas przegadała przez telefon z Majką i Tony'm, którzy przecież nic nie wiedzieli. Jenna znów się rozpłakała, ale na szczęście zdołała się uspokoić po krzepiących słowach przyjaciół.
  W momencie gdy zszedł jej siostrzeniec, była całkowicie sobą. Bez smutnej miny, bez podkrążonych oczów i łez. Zjedli wspólnie i zostawili porcję dla Lucy. Później wspólnie zagrali na konsoli, a gdy już im się znudziło wyszli na taras. Włączyli muzykę i wystawili głośniki z salonu. Jenna zabrała ze sobą książkę, a Maxi laptopa. Takie nudne, sobotnie popołudnie.
   - Halo! - Usłyszeli nagle, więc Max ściszył muzykę pilotem i spojrzeli w kierunku skąd dochodził głos. Z boku domu wyłonił się uśmiechnięty Luke z plastikowym pojemnikiem na ciasta. - Teraz już wiem dlaczego nikt nie odpowiadał na pukanie, a słyszałem muzykę - zaśmiał się i zauważył obecność dziewczyny.
   - Siema, Luke - wyszczerzył się Maxi, podniósł się i przywitał z kolegą, ściskając z nim dłoń.
   - Dziadek wysłał mnie z tym, bym odniósł to twojej mamie - odparł młody weterynarz i odłożył pojemnik na stolik. - Cześć, Jenna. Nie wiedziałem, że tutaj będziesz - zwrócił się do niej.
   - Na chwilę obecną tutaj mieszkam - zaśmiała się cicho. Maxi usiadł na swoim wcześniejszym miejscu, a Luke usiadł obok.
   - Mogę was o coś zapytać? - Przymrużył powieki. - Wczoraj przyszliście razem, ale nie jesteście parą. Razem mieszkacie więc... Kim dla siebie jesteście? - zapytał, a ci popatrzyli się na siebie i zaczęli śmiać.
   - W sumie... - Maxi podrapał się po podbródku. - Można powiedzieć, że wszystkim jednocześnie - dodał, a Luke zrobił jeszcze bardziej zdziwioną minę.
   - Jestem siostrą Lucy - odpowiedziała w końcu Jenna.
   - Stary, ogarnij to! Mam ciotkę, która jest ode mnie tylko rok starsza - Maxi nadal się śmiał. - Ale ma to też swoje plusy, bo jesteśmy jak rodzeństwo i zawsze się kryjemy - dodał zadowolony.
   - To dlatego wszyscy cię tutaj znają! - zauważył Moseley i skierował wzrok na Jennę, która pokiwała głową.
   - Jenna! - Usłyszeli wszyscy i spojrzeli w stronę ogrodu z drugiej części bliźniaka, gdzie stał wyszczerzony Josh, brat Aarona. - Dlaczego ja nic nie wiem, że jesteś w mieście?! - Zawołał, a Jenna z lekkim uśmiechem wstała i podeszła do niewysokiego płotka, który dzielił ogrody. Tego samego, który kilka lat temu Aaron przeskakiwał bez problemu by tylko szybciej znaleźć się przy młodszej Mills. Tym razem przy płocie stała jego młodsza wersja, jego brat, do którego podeszła i przytuliła. To z Aaronem się pokłóciła, a nie z Joshem i jego rodzicami, więc stosunek do nich pozostał taki sam. Uwielbiała ich.
   - Tak wyszło - Wzruszyła ramionami. - Bardzo się cieszę, że cię widzę, Josh!
   - Ja tak samo - dodał. - Przyjdź do nas później. Rodzice bardzo się ucieszą, że jesteś - powiedział. - Ja teraz muszę lecieć, bo jestem umówiony, ale później masz wpaść!
   - No dobrze, dobrze - uśmiechnęła się. - Zauroczą ją! - Pokazała mu język, gdy ten zaczął się oddalać.
   - A skąd ty wiesz, że idę na randkę?!
   - Musiałabym cię nie znać - Puściła do niego oczko, po czym oboje się roześmiali. Josh poszedł w swoją stronę, a Jenna wróciła na swój podwieszany fotel do chłopaków.
   - Masz zamiar udawać, że wszystko gra? - zapytał nagle Max.
   - Nie wiem.. - mruknęła. - Nie chcę się znów nad tym wszystkim użalać.
   - O co chodzi? - Luke zmarszczył brew.
   - Czeeekaj - Przeciągnął Max i zaczął coś wyszukiwać w laptopie. - Mam! - zawołał i pokazał mu zdjęcie Jenny i Aarona na jednej z gali. Razem, obok siebie, patrzący sobie prosto w oczy, a miłość aż od nich uderzała. - Moja ukochana ciocia była... jest, bo już w sumie sam nie wiem, z Aaronem Ramseyem z Arsenalu, synem moich sąsiadów. Pożarli się i dlatego Jenna tutaj jest. Ot cała historia - mówił Max, a Jenna zmierzyła go wzrokiem.
   - Nie jestem z Aaronem i już nie mam zamiaru z nim być - syknęła, znów obrzuciła siostrzeńca zabójczym spojrzeniem i wróciła do domu, trzaskając tarasowymi drzwiami. Panowie odprowadzili ją wzrokiem i na dźwięk trzaskających drzwi aż podskoczyli, po czym spojrzeli po sobie.

***
Jest kolejny rozdział :) 
I czekam na Wasze komentarze, bo to motywuje nie tylko do pisania, a też i do dodawania :)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Chapter Five

"Have I told you lately that I love you
Have I told you there's no one else above you
Fill my heart with gladness
take away all my sadness
ease my troubles that's what you do"
- "Hava i told you lately" Rod Stewart

  Biegła schodami w dół, nie zwracając uwagi na wołanie Aarona, który za nią podążał. To wszystko krążyło wokół niej. Ta scena, wszystkie myśli, uczucia... Była rozdarta, wściekła, zrozpaczona, wstrząśnięta i nadal nie mogła w to wszystko uwierzyć. Nie myślała, że jej facet mógł być zdolny do kolejnej zdrady po tym jak żałował tamtej, po tym jak bardzo walczył o nią. Wyszła na zewnątrz i zatrzymała się na chodniku, patrząc w pochmurne niebo. Cała trzęsła się z tych nerwów i łkania.
   - Jenna - usłyszała i po chwili opuściła głowę. Przed nią pojawił się piłkarz, który próbował chwycić jej dłoń, ale ona jednak ją zabrała. - Kochanie, to nie tak jak myślisz. Wiem jak to wyglądało, ale... - przerwał i spuścił z siebie całe powietrze. Było mu cholernie ciężko.
   - Ja też wiem jak to wyglądało, a nawet lepiej.. Aaron, a co ja mogłam sobie pomyśleć? Wchodzę do mieszkania i co widzę? Widzę mojego narzeczonego z jego byłą kochanką, całujących się, a ona na dodatek stoi sobie w samej bieliźnie! Boże, Aaron, jaka ja byłam głupia wierząc ci we wszystko! - zawołała.
   - Jenny, to nie tak! Daj mi to wyjaśnić..
   - A co tutaj jest do wyjaśniania?! - krzyknęła, patrząc na niego z żalem, ale i pogardą.
   - Dzwoniłem do ciebie i to nie raz. Chciałem uprzedzić, że Sylvie ma przyjść po tę koszulkę, ale twój telefon nie odpowiadał. Gdy już przyszła, wykorzystała to, że cię nie ma. Uwierz, naprawdę nie chciałem tego.
   - Nie chciałeś by się przed tobą rozebrała, pocałowała czy bym ja tego nie zobaczyła? - zapytała z goryczą. - To, że cię pocałowała, nie oznacza że masz od razu to odwzajemniać, rozbierać ją i obmacywać! - krzyczała.
   - Jenna, błagam, nie krzycz tak - pokręcił głową i chciał jej dotknąć, ale cofnęła się o krok. - Zaskoczyła mnie tym wszystkim.
   - Nie dbam już o to - nabrała powietrza, próbując się uspokoić. - Mam już to wszystko gdzieś. Nie interesujesz mnie już ty ani to czy faktycznie cię zaskoczyła, a nawet domysły, że wcale nie zakończyłeś tego romansu. Wróć sobie do niej, uwijcie swoje gniazdko, żyjąc długo i szczęśliwie.
   - Jenna! Proszę..
   - Zapomnij o mnie, błagam. Mam już tego wszystkiego serdecznie dosyć - pokręciła głową i ruszyła przed siebie, wymijając go.
   - Jenna, nie wygłupiaj się! Wiesz, że to wszystko nieprawda i to ciebie kocham! - ruszył za nią.
   - Skąd mam wiedzieć czy jej też tego nie mówisz? - warknęła, próbując na niego nie patrzeć.
   - Błagam cię, wróć na górę, do naszego mieszkania i porozmawiajmy na spokojnie.
   - To mieszkanie już tylko należy do ciebie - powiedziała i pomachała ręką do nadjeżdżającej taksówki. - Poza tym, ona nadal tam jest - dodała i otworzyła sobie tylne drzwi. - Jest pan wolny? - zwróciła się do starszego kierowcy, który pokiwał głową.
   - Nie mów tak - jęknął. Teraz to on czuł jak mięknął mu nogi, jak opada z sił przez to wszystko.
   - Żegnaj, Aaronie - szepnęła i wsiadła do samochodu, zamykając za sobą drzwi. Na polecenie dziewczyny, kierowca dodał gazu i odjechali natychmiast spod bloku. Chłopak stał nadal w jednym miejscu, podążając wzrokiem za samochodem. Kobieta jego życia nie chciała mieć z nim nic wspólnego i to przez niego. Mógł się domyślić, że Sylvie na pewno zaplanowała coś więcej niż tylko zdobycie koszulki dla krewnego.
  Wrócił do mieszkania z nadzieją, że jakimś cudem jego była kochanka wyparowała stamtąd. Jednak się pomylił, bo gdy zajrzał do kuchni, ona stała oparta o kuchenny blat. Na szczęście już całkowicie ubrana. Ominął szkło, leżące w progu kuchni i podszedł do szafki pod zlewem, zabierając z niej zmiotkę i szufelkę.
   - Wiesz o tym, że nie powinno tu cię już być? - mruknął, zabierając się za sprzątanie tego co zostało po szklance.
   - Aaron, ja przepraszam. Nie powinnam była tego robić, ale po prostu twoja bliskość sprawiła, że to wszystko odżyło co do ciebie czułam - mówiła. Chciała zachować wrażenie wiarygodnej, ale jakoś wcale jej to nie wychodziło. - I wiem, że ty też to poczułeś - podeszła bliżej niego. Podniósł się i ją wyminął, wyrzucając szkoło do kosza.
   - Uczucie, tak? - prychnął. - Zawsze byłaś podstępna i naprawdę nie wiem dlaczego to robisz. Nigdy nic do ciebie nie czułem, więc nie mów, że tak jest. To był ogromny błąd, że poszedłem z tobą do łóżka rok temu. Nigdy w życiu tak niczego nie żałowałem, wiesz? Przez ciebie Jenna nie chce mnie znać, więc bądź tak łaskawa, zabieraj tą całą koszulkę i wyjdź stąd.
   - Ale Aaron... - zająknęła się. Myślała, że znów uda się jej owinąć piłkarza wokół własnego palca.
   - Nie zrozumiałaś? - zapytał zdenerwowany. - Wypierdalaj z mojego życia! - krzyknął, a ta tylko tupnęła nogą i odwijając się, wyszła z mieszkania. Aaron zacisnął mocno pięść i uderzył nią w stół. Nie miał pojęcia co ma teraz zrobić by to wszystko naprawić, by było jak dawniej. Nie wiedział gdzie pojechała jego narzeczona, bo Mai i Tony'ego nie było w kraju. Tak to była by zapewne u nich.

   Podjechał pod swój dom samochodem, którego cały tył był zapakowany workami z zakupów. Najpierw spotkał się z kumplem, a później miał jechać do supermarketu. Zazwyczaj zakupy robił razem z żoną albo robiła to ona sama, lecz dziś spadło to na niego. Jennifer z pracy miała wrócić do domu autobusem, bo jej samochód stał od wczoraj u mechanika, a przecież nie będzie nosić tylu ciężkich toreb.
 Jedno zaskoczyło go po tym jak zatrzymał pojazd, a mianowicie to, że stał tam samochód żony jego kumpla z drużyny - Walcotta. Dziewczyny się przyjaźniły, więc może Melanie przywiozła do domu jego żonę. Zabrał tyle reklamówek ile zdołał unieść i ruszył do wejścia. Łokciem udało mu się nacisnąć klamkę i otworzyć drzwi. Torby zostawił w przedpokoju i już miał się wracać po resztę, ale usłyszał damskie głosy z salonu, a nawet i szloch.. To go chyba najbardziej zaskoczyło. Wolnym krokiem ruszył w kierunku pomieszczenia i niepewnie do niego zajrzał. Zobaczył na kanapie siedzące trzy kobiety: szatynkę, brunetkę oraz blondynkę. Jennę, Jennifer oraz Melanie. Ta pierwsza siedziała pomiędzy nimi i płakała, a tamte ją przytulały i wmawiały, że wszystko się ułoży.
   - Cześć, dziewczyny - odezwał się niepewnie. - Coś się stało? - zapytał podchodząc bliżej. On, Aaron i Theo byli najlepszymi kumplami w drużynie i tak się przytrafiło, że ich partnerki też się polubiły. Przeważnie siedziały razem na meczach, obgadując ich..
   - Lepiej pytaj swojego przyjaciela - syknęła jego luba.
   - Co znów?! - jęknął i spojrzał na zapłakaną Jennę. Tamte jednak go zignorowały.
   - Kochana, co chcesz teraz zrobić? - zapytała Mel.
   - Pojadę do siostry - szepnęła.
   - A co ze studiami?
   - Majka z Antonio niedługo wracają, więc będę mieć notatki, a na zaliczenia wrócę na te kilka dni - wzruszyła ramionami. - I mam do was prośbę - spojrzała na żonę napastnika. - Mogłaby któraś z was pojechać do mieszkania po jakieś moje rzeczy? Nie chcę tam wracać.
   - Ja pojadę - zgłosił się Olivier. - Przy okazji pogadam z Aaronem, bo czuję, że od was niczego konkretnego się nie dowiem - wywrócił oczami. - A jeżeli to jego wina, te dwie by go bardziej załatwiły niż ja jeden - pokręcił głową.
   - Dziękuję, Olivier - wysiliła się na lekki uśmiech. Odpowiedział jej tym samym, po czym wstał, wrócił do samochodu, skończył wypakowywać zakupy i pojechał do mieszkania Ramseya. Nie miał zielonego pojęcia co się stało, ale coś mu podpowiadało, że to ten głupek zawinił. Inaczej Jenna nie byłaby zapłakana, nie chciała jechać do siostry i wróciłaby normalnie do domu.

  Siedział w salonie na kanapie ze szklaneczką whisky, którą dostał jeszcze w zeszłe urodziny. Może i to nie była idealna okazja na otworzenie tej butelki, ale nic innego akurat nie znalazł. Jemu nie można było się często spijać, a i Jenna piła tylko okazjonalnie, więc duże tego w mieszkaniu nie mieli. Na dodatek w tym momencie czuł się podle.. Wpatrywał się tępo w ścianę, kiedy nagle ktoś wparował do środka. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to Olivier.
   - Siedzisz przybity z alkoholem... Czyli dobrze myślałem, że to twoja wina - powiedział na powitanie, a pomocnik spojrzał na niego pytająco.
   - Widziałeś Jennę?! Gdzie jest? - prawie się zerwał.
   - U mnie z Jennifer i Melanie. Aaron, coś ty znów narobił, że ta dziewczyna znów przez ciebie płacze?
   - Sylvie tutaj była - mruknął i upił kolejny łyk. - Oczywiście przyszła po tę koszulkę, ale wyczuła, że jestem sam w mieszkaniu i zaczęła się rozbierać i mnie całować. Nie zdążyłem nijak zareagować, bo w tym momencie weszła Jenna - jęknął.
   - Przyjechałem zabrać jej rzeczy - powiedział cicho napastnik i usiadł obok przyjaciela.
   - Co?! - Aaron otworzył szeroko oczy. - Jak to jej rzeczy?
   - Poprosiła mnie o to. Coś wspominała, że chce pojechać do siostry.
   - Olivier, zawieź mnie do niej. Nie mogę jej pozwolić by wyjechała, proszę!
   - Aaron, ja nie wiem czy ona chcę cie teraz widzieć i z tobą rozmawiać - westchnął napastnik. - Mam tylko wziąć jej rzeczy. - I nie zrozum mnie źle, bo jestem po twojej stronie, ale myślę, że krótka rozłąka dobrze wam zrobi. W końcu Jenna będzie Caerphilly, tuż obok twoich rodziców i brata.
   - Okej, Olivier, ale... - zaciął się. - Dobra, spakujemy jej pare rzeczy, weźmiesz je, ale jadę z tobą - powiedział pewnie. - Chcę tylko spróbować z nią porozmawiać.
   - Ale jeżeli to nic nie da, dasz jej w spokoju to wszystko sobie poukładać, tak? Aaron, ona cię kocha i pozostańmy przy tej myśli, że się zejdziecie.
   - Tak! Pośpieszmy się - wstał ze swojego miejsca by spakować rzeczy swojej narzeczonej, choć w głębi serca miał nadzieję, że jeszcze tego wieczoru wróci z nim do mieszkania. 
     Samochód się zatrzymał, a pomocnik wystrzelił z niego jak poparzony. Nadal miał w swoim organizmie sporą dawkę alkoholu, ale sprawa z Jenną dodawała mu siły i działała na niego jak zimny prysznic. Tuż za nim był Giroud, który niósł torbę z rzeczami panny Mills. Weszli do domu, ale tam nikogo nie zastali. Francuz postawił torbę w salonie i pierwszy wyszedł na taras przez uchylone drzwi. Tam zastał swoją żonę oraz Jennę, która trzymała na rękach jego już prawie roczną córeczkę.
   - Cześć, dziewczyny - uśmiechnął się lekko. - Przywiozłem trochę twoich rzeczy - zwrócił się do Walijki.
   - Dziękuję - pokiwała głową.
   - Ale jest jeszcze jedna sprawa.. Nie przyjechałem sam - skrzywił się, czekając na jej reakcję.
   - Przywiozłeś ze sobą tą kanalię? - warknęła Francuzka.
   - Kochanie, błagam.. - pokręcił głową. - On chce tylko z tobą porozmawiać - powiedział do Jenny, która na chwilę wbiła wzrok w podłogę. Oddała małą Jade na ręce jej matki i wstała, kierując się do tarasowych drzwi. Tam w salonie zastała stojącego na środku Ramseya.
   - Jenna.. - zaczął, gdy tylko ją zobaczył. - Bardzo cię proszę, wróć do mieszkania.
   - Myślałam, że przedtem wyraziłam się jasno - mruknęła, a piłkarz podszedł do niej. - Aaron, piłeś - poczuła. Zawsze miała do tego nosa.
   - Odrobinę, ale.. Nie chcę by to tak się skończyło. Mieliśmy być razem, stworzyć rodzinę..
   - Tylko ja już nie wiem czy tego dalej chcę - jęknęła. - Może to był jakiś znak, że jednak nie jesteśmy dla siebie? - spojrzała w jego oczy, w których widziała ten sam ból, który ona czuła.
   - Nie mów tak. Wiesz, że to nieprawda - pokręcił głową.
   - Aaron, ja już postanowiłam - westchnęła i zsunęła ze swojego palca pierścionek zaręczynowy. - Jutro lecę do Lucy i zostanę tam. Chciałabym byś przesłał tam resztę moich rzeczy - powiedziała i wyciągnęła rękę razem z pierścionkiem w jego stronę. Chciała mu go zwrócić.
   - Jest twój - powiedział cicho, a ona po prostu wcisnęła mu go do ręki i pobiegła schodami do gościnnego pokoju, gdzie wcześniej została zakwaterowana przez Jennifer. Nie wiedziała czy to właśnie jest koniec ich wielkiej, młodzieńczej i szalonej miłości. Nie potrafiła poukładać sobie wszystkiego w jednym momencie i określić się czy znów ma mu zaufać czy definitywnie wszystko zakończyć.. Wiedziała jednak, że zawsze w potrzebie może pojawić się u swojej starszej siostry, która jej pomagała. W Caerphilly, w domu siostry i siostrzeńca mogła odpocząć, pomimo tego, że w drugiej części bliźniaka mieszkali rodzice i brat Aarona. Byli to naprawdę wspaniali ludzie i nie mogła się na nich gniewać za to co wyrabia ich syn.
  Położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek, wtulając się w poduszkę. Poczuła słone łzy, które zaczynały napływać pod jej powieki. Nie chciała i próbowała to powstrzymać jak tylko mogła, ale jej myśli ciągle krążyły wokół Ramseya i ich wspólnych wspomnień z tych najwspanialszych momentów ich życia.
___

Oczywiście, trochę dramatu musi być :)
Zapraszam również na pierwszy rozdział opowiadania o Rafinhi - desde-primer-beso :)


sobota, 7 lutego 2015

Chapter Four

"And you can stay with me forever 
Or you could stay with me for now"
- "Cold Coffee" Ed Sheeran

  Stali oboje przed olbrzymią szklaną ścianą, śledząc wzrokiem malejący i znikający w oddali samolot. Odwieźli na lotnisko Maję i Tony'ego. Dziewczyna w końcu się zdecydowała i trzy dni wcześniej poinformowała przyjaciela, że jedzie z nią na to wesele i nie ma żadnych odmów. Już chcąc, nie chcąc, musiał na to przystanąć, bo w końcu wcześniej sam jej to proponował.
  Gdy samolot już całkowicie zniknął z ich pola widzenia, objął ją ramieniem i wspólnie ruszyli do wyjścia.
   - Już widzę jak rodzina Majki magluje tego biedaka - zaśmiał się piłkarz. - W końcu mają grać parę, nie? - spojrzał na swoją dziewczynę.
   - No tak, tylko wtajemniczeni są w to jej rodzice i rodzeństwo - odparła z uśmiechem. - Pamiętaj, że zawsze mogłam ciebie w to wkręcić, a jej cała rodzina to fanatycy piłki nożnej, więc miałbyś jeszcze gorzej - pokazała mu język.
   - Jasne, jasne - pokręcił głową. Wyszli z budynku, przemierzając duży parking do ich samochodu.
  Wrócili do mieszkania i od razu wzięli się za przygotowywanie do ponownego wyjścia, bo tego wieczoru w mieście miał się odbyć koncert piosenkarza, którego oboje lubili. Jenna pierwsza zajęła łazienkę by wziąć prysznic, później Aaron, a ona wtedy suszyła włosy.
Byli już gotowi, wyszli z mieszkania i kiedy piłkarz przekręcał klucz w drzwiach, nagle zastygł i zaczął macać się po kieszeniach.
   - Zapomniałeś czegoś? - Jenny zmarszczyła brew.
   - Portfel - powiedział i otworzył z powrotem drzwi.
   - Dobrze, że teraz, a nie na miejscu - zaśmiała się. - Zaczekam przy samochodzie - dodała i ruszyła schodami w dół. O to właśnie mu chodziło, bo wcześniej nie miał jak zabrać najważniejszej rzeczy, bo jego dziewczyna ciągle była obok. Portfela oczywiście zapomniał naumyślnie, a nie pojechałby bez niego, bo miał w nim wszystkie dokumenty no i bilety. Wszedł do pokoju, otworzył drzwiczki szafy i od razu włożył rękę do kieszeni marynarki od swojego garnituru. Wyjął z niej małe, granatowe pudełeczko z pierścionkiem. Schował go tu, bo wiedział, że jest bezpieczne przed Jenną. Przez kilka dni zastanawiał się jak i kiedy to zrobi, a potem okazało się, że Sheeran ma grać w Londynie, więc uznał to za wspaniałą okazję. Oświadczy się jej podczas piosenki, choć jeszcze nie wiedział której.
Schował pudełeczko do kieszeni spodni, wyszedł z mieszkania, wcześniej zabierając portfel, zamknął drzwi i ruszył do wyjścia z bloku. Jenna stała przy samochodzie, opierając się o jego maskę.
   - Teraz masz wszystko? - zaśmiała się.
   - Wszystko - pokazał jej język i otworzył drzwi od pasażera, by dziewczyna mogła wsiąść, po czym obszedł samochód i zasiadł na miejscu kierowcy.
   - Wiesz... - zaczęła niepewnie Jen, kiedy on zapinał swoje pasy. Spojrzał na nią. - Myślałam o tej koszulce i...
   - Kiedy ją jej oddam? - przerwał jej, a ona pokiwała głową. - Oddzwoniłem do niej wieczorem tego dnia, gdy nocowałaś u Majki i Antonio. Jest teraz u rodziny. Jak wróci to da mi znać. I obiecuję, że o wszystkim będziesz wiedzieć - złapał za jej dłoń, a ona lekko się uśmiechnęła.
   - Jedźmy już, bo się spóźnimy - powiedziała i skradła mu szybkiego całusa.

  Zajęli swoje miejsca na wysoko położonym balkonie po lewej stronie od sceny. Do wyjścia artysty na scenę było jeszcze ponad pół godziny, ale na hali tłoczyło się już mnóstwo ludzi. Stali przy samej balustradzie, obserwując to co się dzieje na dole, czyli czubki głów ludzi i montażystów biegających po scenie, kończących ustawianie sprzętu. Zanim to wszystko się jeszcze nie zaczęło, Aaron był zmuszony rozdać kilka autografów i zapozować do zdjęć z fanami. Jenna to wszystko przyjmowała z uśmiechem. Była przyzwyczajona do tego, że jej faceta zna pół świata, a ona sama należy do grona WAGs. Na portalach były jej zdjęcia i najprostsze informacje o niej, czyli to co przy każdej partnerce piłkarza, a w opowiadaniach na internecie o jej Aaronie, robiono z niej wredną babę, z którą się rozstawał, bo go zdradzała, ale raczej częściej jej nie uwzględniano. Nie przejmowała się tym. Wręcz to ją bawiło... Nie żeby czytywała to specjalnie, ale taki nawyk został jej sprzed lat. Jako nastolatka lubiła czytać takie opowiadania o swoich idolach na różnych stronach i blogach. Podobno była jedną z tych lubianych partnerek. Zawsze zastanawiała się co byłoby gdyby te wszystkie bloggerki dowiedziały się, że ona to czyta... Aaron zaczynał się zawsze z niej śmiać i mówić, że wtedy wszystkie zaczynałyby z niej robić anioła.
   W końcu wszyscy usłyszeli początek piosenki "I see fire", a w momencie wejścia słów, piosenkarz pojawił się na scenie. Pisk wszystkich fanek prawie go zagłuszało, ale to było mało ważne. Aaron stanął za dziewczyną, objął ją pasie i oparł podbródek o jej ramię. Stali tak, słuchając, cicho podśpiewując i delikatnie bujając się w rytm muzyki. Dalej poleciała "Give me love", a za nią "You need me, I don't need you" i "Drunk". Po "Small Bump" i "Lego House", Ed napomniał coś o kawie, na co Jenna szeroko się uśmiechnęła, bo wiedziała, co zaśpiewa. "Cold Coffee", piosenka którą uwielbiała. Miała ją nawet na swojej płycie, gdzie nagrała masę piosenek. Słuchali jej zazwyczaj razem, siedząc przy winie albo po prostu Jenna włączała składankę gdy byli w domu, żeby nie było cicho.
  Piosenkarz siedział na środku sceny na wysokim krzesełku i trzymał gitarę, a przed nim stał stojak z mikrofonem. Zabrzmiał wstęp piosenki i pierwsze nuty, razem ze słowami. Aaron przypomniał sobie w głowie cały tekst utworu i już wiedział, że to musi być teraz.
 "She's like cold coffee in the morning I'm drunk off last nights whisky and coke". Wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko i zamknął go w dłoni. Zabrał dłonie z jej brzucha i zrobił krok w bok. "She'll make me shiver without warning and make me laugh as if I'm in on the joke". Uklęknął na jedno kolano przed nią, co ona zauważyła dopiero po kilku sekundach. Otworzyła szerzej oczy i aż otworzyła buzię z wrażenia. "And you can stay with me forever". Otworzył pudełeczko, a ona zobaczyła pierścionek. Szeroko się uśmiechnęła, zakrywając dłonią buzię. Widział jak jej oczy błyszczą, ale nie tylko z radości, ale i wzruszenia. "Or you could stay with me for now". Pokiwała energicznie głową, powstrzymując łzy. Ramsey wstał i mocno ją przytulił, a później wsunął pierścionek na serdeczny palec. "Tell me if I'm wrong Tell me if I'm right Tell me if you need a loving hand To help you fall asleep tonight Tell me if I know Tell me if I do Tell me how to fall in love the way you want me to". Znów ją mocno przytulił i pocałował. Wszystko toczyło się bez słów, bo i tak było za głośno nawet by słyszeć swoje myśli. Nie liczył się nikt dookoła, tylko oni.

  Obudziło go krótkie ćwierknięcie, które jego dziewczyna miała ustawione na dźwięk wiadomości. Leniwie otworzył powieki i się rozejrzał. Miejsce obok było puste. Znów usłyszał znajomy dźwięk i spojrzał w kierunku jej telefonu, który leżał na szafce nocnej. W tym momencie usłyszał również szum spuszczanej wody w łazience, strumień w umywalce i stąpanie Jenny, która wracała do sypialni. Miała na sobie tylko jego wczorajszy T-shirt, który zapewne narzuciła na siebie, wychodząc z łazienki. Jej mina wskazywała na to, że nadal praktycznie spała. Przeszła przesz Aarona i rzuciła się na miejsce obok, wtulając w jego ramię.
   - Jest zbyt wcześnie, idziemy dalej spać - mruknęła, kładąc głowę na jego torsie.
   - Masz jakieś wiadomości na telefonie, przez chwilą przyszły - powiedział, a ona tylko cicho mruknęła i wyciągnęła rękę po swoją komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Faktycznie miała dwa nieodebrane SMSy. Jeden od ojca, drugi od matki.
   - Oni zawsze mieli cudowne wyczucie czasu, w tym samym momencie - zaśmiała się cicho i przewróciła na bok. Aaron zrobił to samo, przysunął się do niej, parząc przez ramię. Jenna najpierw otworzyła wiadomość od Jeremiego, jej ojca, w której była wiadomość, że znaleźli z grupą badaczy stare miasto pod ziemią, a w załączniku zdjęcie mężczyzny na tle ruin. - Zawsze marzył o takich podróżach - uśmiechnęła się do małego ekranu i przerzuciła na wiadomość od Meggie, jej matki. Ona również przysłała córce zdjęcie, ale z wycieczki w góry razem ze swoim Stefano.
   - Myślę, że my też powinniśmy się im czymś pochwalić - szepnął jej do ucha.
   - Wiesz co... Masz rację - uśmiechnęła się szeroko i złapała za jego dłoń. Spletli palce, mocno trzymając swoje dłonie, a Jenna zrobiła temu zdjęcie. Oczywiście tak, by pierścionek zaręczynowy był na pierwszym miejscu. Od razu wysłała go do matki i ojca.
   - Później jeszcze zadzwonię do Lucy, Mai i Tony'ego - cmoknęła go w policzek. - Teraz możemy iść dalej spać - wtuliła się w niego. Oboje mogli sobie na to pozwolić, bo jego trening był przesunięty na później, a ona miała zajęcia dopiero popołudniu. Ledwo przymknęła powieki, a rozbrzmiał dzwonek.
   - Mama czy tata? - zaśmiał się Aaron, a ona jęknęła i znów wzięła telefon do ręki.
   - Tata - pokręciła głową, odebrała i włączyła od razu na głośnik. - Cześć tato! Jesteś na głośniku.
   - Czy to to o czym myślę? - zapytał od razu.
   - Raczej tak - zaśmiał się piłkarz.
   - Dzieci, jak ja się cieszę! - zawołał do słuchawki. - Słuchajcie, moja córka już nie ma chłopaka, ma narzeczonego! - krzyczał do kogoś, a Jenna z Aaronem zaczęli się śmiać.

  To był dzień, którego nie cierpiała. Miała wtedy najwięcej zajęć. Siedziała na kolejnym, naprawdę nudnym wykładzie, pobijając kolejny rekord we Flappy Bird, kiedy jej telefon po prostu padł. Rozładował się. Zaczęła grzebać w torebce, w poszukiwaniu swojej ładowarki, bo akurat siedziała obok gniazdka, ale niestety... Nie zabrała jej. I teraz pytanie. Czym się zajmie na następnych zajęciach? Jej przyjaciele byli w Polsce. Ślub miał się odbyć dopiero jutro. Wyrwała kartkę z notatnika i zaczęła zamalowywać kratki w szachownicę, tak jak to zazwyczaj robiła jeszcze w szkole na bezsensownych lekcjach. Myślami wróciła do wczorajszego dnia. Najpierw do rozmowy telefonicznej z jej ojcem, później z matką, a następnie z rodzicami Aarona. Przy śniadaniu, na razie na żarty, wymyślali jak będzie wyglądał ich ślub. Przystanęło na tym co wymarzyła sobie dziewczyna, czyli ceremonia w gronie rodziny i przyjaciół, najlepiej na wiosnę lub w lecie.
 W końcu udało się jej dotrwać do końca wykładów. Z ulgą spakowała swoje rzeczy i wyszła z sali. Szybkim krokiem ruszyła na przystanek autobusowy. Marzyła by być już w mieszkaniu i odpocząć. Wsiadła do dużego, czerwonego autobusu i usiadła na wolnym miejscu, lecz chwilę później ustąpiła go starszej pani. 
   - Dziękuję ci, dziecko - uśmiechnęła się promiennie. - Teraz to już coraz mniej takich ludzi jest na świecie. 
   - Proszę bardzo - odpowiedziała, łapiąc na metalową rurkę. - Niestety, teraz większość ludzi troszczy się tylko o siebie. 
   - Taki świat się stał - kobieta pokiwała głową. - Wszystko w rękach młodych ludzi, takich jak pani - ścisnęła dłoń Jenny, która lekko się uśmiechnęła. To miłe, dostać czasem komplement od całkowicie obcej osoby. - Ja to w pani wieku już rodziłam drugie dziecko, ale teraz to inne czasy są - machnęła ręką. - A może jednak ma pani już dziecko? 
   - Nie, niestety nie mam - odpowiedziała cicho. 
   - Ale to wszystko przed panią, zobaczy pani. Będzie pani kiedyś piękną mamą. Wszystkie piękniejemy podczas ciąży - znów się zaśmiała.
   - To tylko zostaje nam rodzić dzieci - uśmiechnęła się Jenna. - Ja już wysiadam. Do widzenia - kiwnęła głową i ruszyła do wyjścia z pojazdu. Przeszła kawałek ulicą i skręciła w swoje osiedle. Przeszła przez bramkę i ruszyła do jednego z wysokich bloków, w którym mieszkała razem z Aaronem. Przekroczyła próg klatki i od razu wskoczyła do windy, bo nie miała siły na przemierzanie schodów. 
  Weszła cicho do mieszkania i odłożyła torebkę. Na komodzie stała szklanka po soku, więc zabrała ją ze sobą do kuchni. Jej chłopak przeważnie tak je zostawiał i już nie raczył po sobie wynieść. Stanęła w progu i zobaczyła Aarona razem z czarnowłosą dziewczyną... Całujących się. Na domiar wszystkiego Sylvie miała na sobie tylko bieliznę, a jej sukienka leżała przy ich nogach. Jednocześnie zrobiło się jej gorąco i lodowato, po całym ciele przeszedł dreszcz, a z dłoni wyślizgnęła się jej szklanka. Upadła na podłogę, rozbiła się na drobne kawałeczki robiąc tym sporo huku i przerywając tamtym. 

niedziela, 1 lutego 2015

Chapter Three

"Cause I was born to tell you I love you
and I am torn to do what I have to, to make you mine
Stay with me tonight"
- "Your Call" Secondhand Serenade

  Stanęła przed drzwiami mieszkania przyjaciół i cicho zapukała. Po chwili w progu zastała Tony'ego. Nie zdążył nic powiedzieć, bo dziewczyna mocno się w niego wtuliła. Zaskoczony Hiszpan zamknął za nią drzwi i pociągnął do dużego pokoju. Oboje usiedli na kanapie.
   - Jenny, co się stało? - zapytał chłopak. Spojrzał na nią. Była roztrzęsiona, a jej oczy lekko podpuchnięte.
   - Jest Maja?
   - Wyszła do sklepu i zaraz powinna być z powrotem. Stało się coś? - położył dłoń na jej ramieniu, a ona wybuchła płaczem i wtuliła się w jego ramię. Wtedy usłyszeli otwierające się drzwi, które po chwili zamknęły się z hukiem. Do pokoju wpadła Majka z siatką zakupów.
   - Widziałam jak wcho... - przerwała, widząc rozpłakana przyjaciółkę. - Jen, co się stało? - od razu usiadła obok nich.
   - Aaron - mruknęła.
   - Aaron, co Aaron? - pytała Polka. - Coś mu się stało? Zrobił ci coś?
   - Spotkał się z Sylvie - szepnęła, opierając się o tył kanapy.
   - Co?! Ja go zabiję! - zareagowała dziewczyna, a Walijka pokręciła głową.
   - Mówił, że nie chciał się z nią spotkać, ale ona napierała i chciała tylko załatwić dla kuzyna koszulkę z podpisami - mówiła spokojniej. - Dowiedziałam się o tym dziś, jak przez przypadek odebrałam jego telefon.
   - No, ale przecież to nie było nic więcej - odparł Hiszpan.
   - Ale to przed nią ukrył! Nie powiedział jej wcześniej! - krzyczała na niego dziewczyna. Sprawa toczyła się tak jak zwykle, Jenna siedziała pomiędzy nimi, a oni kłócili się o byle co.
   - Nie spał z nią przecież, a poza tym, Jen sama mówiła, że Aaron nie chciał się z nią spotkać - wywrócił oczami.
   - A ja myślałam, że jednak bardziej nas rozumiesz niż inny typowy facet - prychnęła blondynka.
   - Bo jestem facetem, a to, że wolę mieć w łóżku mężczyznę, a nie kobietę, nie gra tutaj większej roli! - uniósł się.
   - Przestańcie! - krzyknęła Jenna, zamykając oczy. Często te ich kłótnie ją bawiły, ale nie teraz. - Mogę u was przenocować? - spojrzała po nich.
   - No jasne, kochanie - uśmiechnęła się Maja i przytuliła przyjaciółkę do siebie.

  Byli zgraną paczka i gdy któryś potrzebował pogadać, zawsze byli na miejscu. Wystarczyło, że jeden napisał do pozostałej dwójki SMS z tym co piją i gdzie, a już każdy rozumiał co jest grane. Wiadomość, którą Ramsey wysłał do Walcotta i Girouda brzmiała: "Cokolwiek. Moje mieszkanie." To 'cokolwiek' obaj wzięli za poważne ostrzeżenie, czyli było źle!
  Obaj stawili się pod mieszkaniem Walijczyka pół godziny po odebraniu wiadomości, a przywiozła ich żona Theo. Francuz nacisnął na dzwonek, po którym Ramsey otworzył im drzwi i wpuścił do środka.
   - Mamy piwo, bo rano mamy trening - powiedział Theo, stawiając siatkę na stoliku. Rozdał każdemu po jednym, usiedli i wbili wzrok w przyjaciela w potrzebie. - Co jest? - zapytał.
   - Jenna dowiedziała się o tym, że spotkałem się z Sylvie - powiedział.
   - Mówiłem, że lepiej jakbyś jej od razu powiedział - Anglik machnął ręką.
   - Odebrała mój telefon, gdy byłem w łazience. Pech chciał, że tamta dzwoniła - jęknął i upił łyk piwa. - Pokłóciliśmy się i wyszła z domu.
   - Gdzie teraz jest? - zapytał Olivier.
   - Mówiła, że idzie do Tony'ego i Majki.
   - Choć tyle, że ci mówi gdzie idzie. Jak ja pokłócę się z Jennifer, gdy wychodzi, nigdy mi nic nie mówi - Olivier pokręcił głową. - Ale wiesz co ci powiem na wasz przypadek? Zauważyłem to po tym jak się ożeniłem i Theo niedawno też to załapał - wskazał na Walcotta.
   - Kobiety pragną stateczności - odparł wcześniej wspomniany. - Wy już jesteście ze sobą pięć lat, a ty ani się nie oświadczyłeś, ani nie myślisz o ślubie.
   - No, bo nam tak jest dobrze - bronił się pomocnik.
   - Jasne - mruknął Giroud. - Jenny wie, że chcesz z nią być na zawsze? Ma ci wierzyć, że faktycznie tylko spotkaliście się przez tą koszulkę?
   - Mówicie tak, jakby Jennifer i Melanie wam wymyśliły całe przemówienie - mruknął. - Poza tym, ona wie, że kocham tylko ją, chcę być z nią i wie, że może mi ufać.
   - Po pierwsze: no nie wiem czy po tym co wymodziłeś już z Sylvie w tamtym roku, może ci ufać, a po drugie, jeżeli jest wam tak idealnie, to co zmieniłby dla ciebie mały pierścionek? - mówił Walcott.
   - I się nie wymądrzaj, bo nasze żony mają w tym całkowitą rację - pokiwał palcem Francuz. - I weź im tego nie mów, bo będą potem łazić dumne - powiedział już ciszej.
   - Stary, jeżeli nie chcesz jej stracić, być zawsze i na zawsze, weź sprawy w swoje ręce - dodał pewnie Anglik. Ciągle podłamany Walijczyk siedział w towarzystwie przyjaciół, którzy prawili mu kazania i sam już nie wiedział co o wszystkim myśleć, co robić.

   Otworzyła oczy i od razu przewróciła się na drugi bok. Zasnęli we trójkę w dużym łóżku Mai, rozmawiając o wszystkich i o wszystkim. Przede wszystkim i sprawach sercowych całej trójki. Chciała się przeciągnąć, ale nogami natrafiła na śpiącego u dołu Tony'ego, przytulonego do swojej poduszki, którą przytargał tam wczoraj. Rozejrzała się po pokoju, który rozświetlały promienie słoneczne, przedzierające się przez zasłony. Na szafce nocnej stały dwie puste butelki po czerwonym winie i trzy kieliszki. Zeszła po cichu z łóżka, by nie obudzić pozostałych i wyszła do kuchni.Wzięła czystą szklankę i nalała do niej trochę wody mineralnej z butelki. Oparła się o szafkę i wzięła szklankę do ręki. Myślała o sobie i Aaronie. To co się stało półtora roku wcześniej zostało za nimi i nie chcieli do tego wracać. Teraz po prostu zabolało ją to, że Ramsey nie powiedział jej na początku o tym, że Sylvie się z nim kontaktowała. Widziała wtedy, że Aaron żałuje zdrady i po prostu zaufała mu na nowo, więc teraz nie mógł jej znów skrzywdzić. Wierzyła w to całym sercem, bo kochała go jak nikogo innego.
  Upiła łyk wody i spojrzała przez okno na ulicę, gdzie widziała rodziców przyprowadzających dzieciaki do przedszkola i podstawówki, które było naprzeciw. Któraś z młodszych klas musiała jechać na wycieczkę, bo pod szkołą stał autokar, a przed wejściem gromadzili się rodzice z dziećmi. Jedna para szła razem z małą dziewczynką, która trzymała oboje za ręce. Tuż przed wejściem, zatrzymali się i przykucnęli przy córce, która kolejno ucałowała ich w policzki, po czym pobiegła do grona koleżanek i kolegów. Para złapała się za ręce i podniosła. Mężczyzna pocałował partnerkę i ciągle trzymając się za ręce, stanęli przy reszcie rodziców.
  Przygryzła wargę i wyobraziła sobie, że kiedyś pewnie tak ona z Aaronem będą odprowadzać ich córkę albo syna, będą wmawiać dziecku by na siebie uważało i będą się o nie cały czas martwić. Usłyszała kroki, co wyrwało ją z rozmyśleń. Do pomieszczenia weszła zaspana Maja, próbując ułożyć swoje włosy, które stały na wszystkie strony. Sama wzięła szklankę i nalała sobie do niej wody, po czym stanęła obok przyjaciółki i oparła głowę o jej ramię.
   - Głowa mnie boli - mruknęła.
   - Po samym winie? - zaśmiała się Jenna. - Ktoś tu ostatnio się chwalił jaką to ma mocną głowę.
   - Zamknij się - jęknęła Polka, a druga nadal się z niej śmiała.
   - Wiesz co?
   - Hmm?
   - Wracam do siebie, do mieszkania, do Aarona.
   - Ale wiesz, jeżeli znów cię skrzywdzi... - pokręciła głową. - Mam brata i kuzynów w Polsce, a Antonio skombinuje jakąś mafię z Sycylii.
   - Ale Sycylia należy do Włoch, o ile mi wiadomo - Jenna uniosła brew, a Majka zrobiła głupią minę.
   - No to z Majorki albo Ibizy - mruknęła. - Nieważne - machnęła ręką.
   - Zrozumiałam przesłanie - pokiwała głową. - Pójdę już.
   - Nie chcesz wziąć prysznica albo się przebrać? Pożyczę ci coś.
   - Dzięki, ale chcę zdążyć zanim Aaron wyjdzie na trening - uśmiechnęła się. - Pa - powiedziała jeszcze i ruszyła do korytarza. Gdy ubierała swoje buty, z sypialni akurat wyszedł Tony.
   - Wracasz? - zapytał ziewając, a ona pokiwała głową. - Dobrze robisz - uśmiechnął się.
   - Będziesz go bronił teraz? - z kuchni wyłoniła się Maja.
   - Tak, będę go bronił - powiedział pewnie Hiszpan.
   - Uspokójcie się - zaśmiała się dziewczyna. - Kocham was - cmoknęła przyjaciela w policzek, a Majce przesłała całusa w powietrzu i wyszła.

  Spakował swoją torbę na trening i położył ją na szafce z butami. Ruszył do kuchni, gdzie w kubku czekała na niego już zaparzona kawa, którą przygotował sobie wcześniej. W tym momencie usłyszał jak ktoś przekręca klucz w zamku. Nikt inny go nie miał, tylko on i Jenny. Ktoś wszedł do mieszkania i rzucił klucze i torbę na szafkę. Teraz już wiedział na pewno, że to była jego dziewczyna.
   - Aaron? - usłyszał jej głos.
   - W kuchni - odparł i upił łyk kawy. Po chwili zobaczył ją jak wchodzi do pomieszczenia, wolnym krokiem podchodzi do niego i wtula się.
   - Miałeś rację. Byłabym wtedy zła, cholernie zła. Pewnie nie odzywałabym się do ciebie dwa dni, aż nie ułożyłabym sobie tego.
   - Przepraszam - szepnął odkładając kubek. Uwięził ją w swoim silnym uścisku i ucałował w czubek głowy. - Przepraszam, że nie powiedziałem ci o tym.
   - Już jest okej - uśmiechnęła się lekko. Te słowa rozweseliły obojga. - Wierzę ci, że nic nie było.
   - Cieszę się. O której masz przerwę w zajęciach?
   - O trzynastej.
   - Przyjadę po ciebie i zjemy razem obiad, dobrze? - odgarnął z jej czoła kosmyk włosów. Pokiwała głową i delikatnie musnęła jego usta.
   - Pójdę pod prysznic i muszę się przebrać, bo i tak spóźnię się na pierwsze zajęcia.
   - Jasne. Ja już muszę lecieć na trening - pocałował ją w czoło. - Pa - dodał, upił łyk kawy i ruszył do wyjścia. Dziewczyna dopiła jego kawę i tak jak powiedziała, ruszyła do łazienki.

    Obiad zjedli w ich ulubionej meksykańskiej knajpce, gdzie częściej jadali zaraz na początku ich wspólnej przygody w Londynie. Usiedli nawet na ich ulubionym miejscu, czyli w kącie, gdzie na ścianie wisiało sombrero oraz koszulka reprezentacji piłkarskiej, na której był popisany każdy meksykański piłkarz. Piłka nożna była naprawdę ważna w ich życiu.
 Zachowywali się tak jakby wczorajsze wydarzenie wcale nie miało miejsca. Byli szczęśliwi i to się liczyło. Jenna opowiadała mu jak to na nudnym wykładzie Maja zaczęła niejednoznacznie zadzierać z młodym wykładowcą, który był na zastępstwo. Nudny wykład zamieniła na ciekawe przedstawienie, na którym wszyscy na sali z trudem powstrzymywali śmiech. On natomiast ze śmiechem opowiadał jak to Szczęsny z Fabiańskim chcieli w szatni nauczyć Oliviera i Santiego mówić po polsku. Nikt nie rozumiał prócz Lucasa, który zwijał się ze śmiechu. Później wytłumaczył na boku paru co to były za słowa... Powiedzmy, że takie, które powinny być ocenzurowane oraz polskie łamacze języka. Jenna zachodziła się ze śmiechu, kiedy Aaron próbował powtórzyć "chrząszcz brzmi w trzcinie". Na końcu dodał, że Wojtek go pocieszył, bo nawet niektórzy Polacy mają z tym problem.
  Po obiedzie odwiózł ją z powrotem pod uniwersytet. Zaparkował samochód na wolnym miejscu i spojrzał na Mills.
   - Musisz iść na te wykłady? - zapytał, łapiąc ją za rękę, a ona pokiwała głową z uśmiechem.
   - Zostały tylko dwa. Nie obejrzysz się, a już będę w mieszkaniu - uśmiechnęła się i przybliżyła do niego. Skradła mu całusa, po czym szeroko się uśmiechnęła. - Kocham cię - szepnęła.
   - Też cię kocham - dodał.
   - Widzimy się później - puściła do niego oczko i wysiadła z samochodu. Idąc w kierunku wejścia do budynku, umyślnie kręcąc biodrami. Ramsey tylko się zaśmiał i wybrał najpierw wybrał numer Oliviera, a później Theo. Obu podał adres gdzie mieli się spotkać, nic więcej nie mówiąc i ruszył w umówione miejsce.
 Opierał się o maskę samochodu przed pasmem sklepów. Po dwudziestu minutach pojawił się Anglik, a pięć minut później Francuz.
   - I dlaczego tutaj jesteśmy? - zapytał od razu Giroud, a Aaron wskazał na sklep za nim.
   - Jubiler - zaśmiał się Walcott. - Widzę, że nasza rozmowa poskutkowała - poklepał kawalera po ramieniu i we trójkę udali się do środka. Wtedy zaczęło się doradzanie i wybieranie. Sprzedawca pokazał im wiele pierścionków, wiele rodzai, kolorów, nawet kształtów. Olivier upierał się przy jednym, Theo przy drugim, a sprzedawca przy trzecim. Aaron nie zdawał sobie sprawy z tego, że wybór pierścionka może być taki trudny... W jednym momencie próbował sobie przypomnieć cokolwiek z przeszłości, najkrótszą chwilę, w której jego ukochana mówiłaby jaki pierścionek się jej może podobać. Chociaż... Był taki jeden moment! Lucy, siostra Jenny, zaprosiła wszystkich na swoje urodziny. Dostała komplet biżuterii od swojego syna, który kupił za pieniące z pierwszej pensji. Jenna mierzyła pierścionek, który tam był. Miał malutki, jasny kamień, a obrączka była lekka i zgrabna. Walijka powiedziała tylko, że dla niej byłby idealny, tylko kamień mógłby być jeszcze mniejszy, by nigdzie nim nie zahaczyła i w dodatku lubi prostotę oraz minimalizm.
  Rozejrzał się po wystawie i ujrzał jeden pierścionek, który chyba czekał tylko na niego. Delikatna obrączka z białym kamienień w kształcie serduszka. Perfekcyjny.
   - A mógłby pan pokazać ten? - zwrócił się do sprzedawcy, który tylko kiwaną głową.

sobota, 24 stycznia 2015

Chapter Two

"I am laughing but you don't 
I am sorry but you won't 
All this things i did before 
All is turning into red, take my hand and i'll be there 
Any time or any where"
- "The things i did before" Francis White

     Od jej urodzin minęło kilka dni, wszystko wróciło do normy - czyli, to ona pierwsza się budziła. Tak samo było i dziś. Otworzyła powieki i pierwsze co zobaczyła, to śpiący Aaron. Jak zwykle, otwarta buzia i zmierzwione włosy, lekki zarost. Uśmiechnęła się sama do siebie i podniosła do góry. Delikatnie pocałowała policzek piłkarza i wstała. Najpierw udała się do łazienki, wzięła szybki prysznic i wróciła do sypialni, by odnaleźć dla siebie jakieś ubrania. Rozbawił ją widok chłopaka, kurczowo przytulającego się do jej poduszki. Wzięła jeansy i bluzkę, wyszykowała się, a ten nadal spał. Czasami go podziwiała za taki mocny sen. Wyszła do kuchni i nastawiła wodę na kawę, zrobiła sobie kanapki i usiadła przy stole. Wtedy dopiero do kuchni przydreptał Aaron, ziewając i drapiąc się po torsie.
   - Cześć, śpioszku - uśmiechnęła się, a on do niej podszedł i ucałował na dzień dobry.
   - Cześć, wybierasz się gdzieś? - zapytał, opierając się o szafkę kuchenną.
   - Tak, mówiłam ci wczoraj, że obiecałam iść na zakupy z Mają. Ma to wesele za dwa tygodnie. Muszę zdążyć wrócić, przebrać się i później jechać na lotnisko.
   - Już myślałem, że w końcu będziesz sobie chciała poleniuchować w niedzielny poranek - zaśmiał się. - To weź samochód, a ja zadzwonię do Theo albo Oliviera żeby mnie któryś zabrał po drodze - zarzucił pomysł.
   - To jest myśl - kiwnęła głową. - Ja już uciekam, zobaczymy się na meczu - wstała i odstawiła pusty kubek po kawie do zlewu. Pocałowała go w policzek i wyszła z kuchni. - Pa! - krzyknęła, zabrała swoją torbę, kluczyki do samochodu chłopaka i wyszła z mieszkania. Dziś Arsenal grał ligowy mecz na wyjeździe z Hull. Piłkarze mieli lecieć jednym samolotem, a drugi wynajęty dla specjalnej grupy zagorzałych kibiców, miał startować dopiero popołudniu. Jenna, Majka i Tony właśnie się do nich zaliczali.
  Dziewczyna wsiadła do samochodu i udała się w umówione miejsce, do centrum handlowego, który mieścił się w połowie drogi z mieszkania Jenny, do mieszkania jej przyjaciół. Majka miała mieć za dwa tygodnie wesele kuzynki. Miała jechać na kilka dni do Polski. Martwiła się strojem, ale i tym, że jedzie sama, bez osoby towarzyszącej. Martwi się tym, że rodzina będzie gadać... Jenna i Tony wybijali jej to z głowy, ale ta dalej swoje. Nawet już Tony był gotowy do tego, by pojechać z przyjaciółką, ale Maja powiedziała, że się zastanowi, bo jej rodzice wiedzą, że ma takiego przyjaciela, ale już reszta rodziny nie.

    Rano załatwili to co mieli załatwić, czyli sukienkę dla Polki, a nawet dwie... Dziewczyna nie mogła się zdecydować i kupiła dwie. Pierwsza była zielona, na ramiączkach, do kolan, a druga beżowa z gorsetem i dłuższym dołem. Stwierdziła, że zabierze ze sobą obie, bo to nic nie wiadomo na polskich weselach.
   - Na polskich weselach jest tak strasznie? - zaśmiał się Tony.
   - Nie jest strasznie, a różnie - pokiwała palcem. - Jak pojedziesz ze mną to się przekonasz - poklepała go po ramieniu. - A ty zobaczysz jak się Wojtuś z Mariną będą hajtać - spojrzała na Walijkę, gdy wychodzili już z samolotu. Byli już w Kingston upon Hull, a do meczu mieli trzy godziny.
   - Jeżeli w ogóle będą - zaśmiała się szatynka. - Wojtek jest wiatrem podszyty - pokiwała głową. - Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę coś zjeść! - powiedziała, a co tamta dwójka przystanęła. Zamówili taksówkę i pojechali w okolice stadionu, by znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogliby dobrze zjeść.
   Siedzieli na swoich miejscach w vipowskiej loży dla kibiców gości na KC Stadium i czekali na rozpoczęcie meczu. Cała trójka miała na sobie koszulki Kanonierów. Jenna - Ramsey 16, Maja - Szczęsny 1, ponieważ uważała się za patriotkę, a Tony - S. Cazorla 19. No i w sumie każdy miał na sobie koszulkę z nazwiskiem swojego rodaka.
  Gdy tylko obie drużyny wyszły na murawę i ustawiły się w rzędzie, Aaron spojrzał w kierunku trybun, gdzie siedziała jego dziewczyna. Gdy tylko odnalazł ją wzrokiem, uśmiechnął się do niej, a ona zrobiła to samo.
 Piłkarze uścisnęli sobie dłonie i każdy ruszył na swoją pozycję. Kapitanowie wylosowali połowy i po chwili można było już grać. Kanonierzy już od samego początku mieli chrapkę na gola, ale się nie udało. Z podania Ramseya wyszedł tylko spalony, na którym znajdował się Giroud. Później pojawiły się dwie żółte kartki pod rząd, jedna dla zawodnika z Londynu, druga dla gospodarza.
  Początek akcji, po którym padł pierwszy gol, wydawał się niegroźny. Sagna wyrzucił piłkę z autu do Ramseya, ten z powrotem do Francuza, chwilę Mesut, Giroud, który od razu podał do Aarona, ten do Ozila, Santi i do Walijczyka, który wybiegał na czystą pozycję. Strzał i gol! Trybuny, które zajmowały kibice Arsenalu, poderwały się głośno wiwatując. Aaron tylko jeszcze spojrzał w kierunku bramki i sam zaczął się cieszyć, pobiegł kawałek, uderzając palcem w serce, co było znakiem, że bramkę dedykuje swojej dziewczynie, po czym wpadł w objęcia kumpli.
    - To mój facet! - krzyknęła podekscytowana studentka, drobiąc nogami w miejscu. Chwilę później wszyscy ochłonęli i usiedli na swoich miejscach. Niedługo, bo czternaście minut później padła druga bramka za strony gości. Tym razem trafił Podolski, a asystował mu nie kto inny jak Aaron Ramsey. Na początku drugiej połowy padł trzeci i ostatni gol w tym spotkaniu, a jego zdobywcą znów był Lucas. Maja zaczęła go chwalić, bo to przecież Polak, po czym zaczęła się sprzeczać z Tonym, który był święcie przekonany, że jest Niemcem, bo gra dla ich reprezentacji. Jenna tylko się z nich śmiała i choć znała dobrze Lucasa i wiedziała jak to z nim jest, bo przyjaźnił się z jej chłopakiem, to nie chciała wchodzić przyjaciołom w paradę. Mogła się z tego pośmiać.
  Ze stadionu wychodziła bardzo dumna, bo nie dosyć, że Aaron zdobył dla niej bramkę, to jeszcze asystę i został zawodnikiem meczu. Nie mogła się już doczekać powrotu do domu i spotkania ze swoim facetem, by mu pogratulować. Grzecznie, razem z przyjaciółmi i resztą kibiców, udała się na pobliskie lotnisko, gdzie czekał na nich ten sam samolot, którym przylecieli.

  Weszła do klatki i od razu zabrała się za sprawdzanie skrzynki na listy, ale okazała się być pusta, więc ruszyła schodami na górę. Udało się jej znaleźć pęczek kluczy w torebce, ale okazało się, że drzwi były otwarte. Czyli Aaron już wrócił z treningu. Weszła do środka i od razu natchnęła się na chłopaka, który wychodził z sypialni z przewieszonym ręcznikiem na ramieniu. 
   - O, hej. Co tak wcześnie? - uśmiechnął się do niej, złapał w pasie i przyciągnął do siebie. 
   - Odwołali nam jedne zajęcia. Wykładowca się rozchorował, czy coś - wzruszyła ramionami. - Wodę wam odcięli w szatni? - zaśmiała się, wskazując na ręcznik. 
   - Tak jakby, jakaś drobna awaria. Już kończyli, ale nie chciało mi się czekać. Jak chcesz, możesz mi umyć plecy - wyszczerzył się. 
   - Z chęcią - zamruczała. - Ale nie dziś, bo mam iść z Majką na świetlice, a jeżeli dołączę do ciebie, nie wyrobię się - poklepała go po ramieniu i cmoknęła w policzek. - Musisz poradzić sobie sam - zaśmiała się i ruszyła do salonu. 
   - Okej, zapamiętam to sobie - wskazał na nią palcem ze śmiechem, a ona jeszcze zdążyła pokazać mu język i zniknęła, rzucając się na kanapę. Wzięła do ręki tablet, który leżał na niskim stoliku i otworzyła swoją pocztę. Miała mieć tam zdjęcia i od matki i od ojca. Oboje mieli po pięćdziesiąt sześć lat, ale to był dla nich nadal cudowny wiek. Co prawda, nie byli ze sobą już parę ładnych lat, ale chyba dzięki temu znaleźli się w swoich żywiołach. Pani Adams, ponieważ wróciła do swojego dawnego nazwiska, przesłała zdjęcia swojej córce, chwaląc się swoim nowym facetem, czterdziestoletnim Włochem, który miał swój własny hotel na Cyprze, a pan Mills zdjęcia z najnowszych odkryć archeologicznych w Peru. Oboje to naprawdę pozytywni i porządni ludzie, a przede wszystkim zaradni, co udowodnili, radząc sobie z wychowaniem ich pierwszej córki - Lucy, która przyszła na świat, gdy ci mieli dopiero po osiemnaście lat. Postanowili się rozejść gdy ich obie córki były już dorosłe, no może prawie, bo Jenna miała siedemnaście lat. 
  Przeglądała zdjęcia z obu wiadomości, przegryzając orzeszki, które były na niewielkiej miseczce na stoliku, kiedy usłyszała wibrację telefonu. Nie odrywając wzroku od małego ekranu, sięgnęła ręką do stolika, na którym leżały dwa telefony. Jej i Aarona, oba przeważnie były wyciszone, a i tak traktowali się jak stare, dobre małżeństwo i odbierali swoje telefony. Przeciągnęła palcem po ekranie by odebrać połączenie i przyłożyła telefon do ucha. 
   - Słucham? - powiedziała, przełykając resztkę orzeszków, przez co jej głos zabrzmiał na lekko zmodulowany. 
   - Aaron, kochany i jak nasze sprawy? To kiedy się widzimy? - usłyszała wysoki, damski głos. W pierwszym momencie pomyślała, że to pomyłka, ale przecież ten ktoś wypowiedział imię jej faceta, a po chwili... Kojarzyła ten głos... 
   - Sylvie? - szepnęła, zamierając. Odpowiedziała jej głucha cisza i po chwili sygnał, mówiący, że druga osoba się rozłączyła. Teraz już miała pewność, kto był po drugiej stronie... Czarnowłosa, wysoka z ostrym makijażem, studentka z filologii - Sylvie Wood, była kochanka Ramseya. Tak, nie był zawsze taki święty... Półtora roku wcześniej ich związek miał swój upadek, ale na szczęście zażegnany, bo inaczej teraz ta historia nie toczyłaby się dalej. Było to spowodowane lekkim kryzysem. Jenna z Aaronem mieli taki czas, że ciągle się kłócili, nawet o to, że jedno przez przypadek wsypało drugiemu za dużo cukru do herbaty. Piłkarzowi lekko odbiło i tak jak się zarzekał, spotkał się z tą dziewczyną dwa razy. 
  Jenny odłożyła tablet z powrotem na stolik i podniosła się do pozycji siedzącej. Poczuła się dziwnie. Jakby miała przez to wszystko przechodzić drugi raz. Zamknęła oczy, nabrała powietrza i przejechała dłonią po twarzy. Usłyszała jak woda przestaje się lać. To nic, to pewnie nic takiego. Nic się nie dzieje... Spokojnie, Jenna - mówiła sobie w duchu. Pomocnik wyszedł z łazienki w spodniach dresowych, wycierając ręcznikiem włosy. Wszedł do salonu i spojrzał na swoją dziewczynę. Od razu zmarszczył brew. 
   - Stało się coś? - zapytał i usiadł obok niej. 
   - Aaron, bądź ze mną szczery, dobrze? - powiedziała najspokojniej jak tylko mogła w tym momencie. 
   - Kochanie, ale o co chodzi? Wiesz, że zawsze jestem. 
   - Doprawdy? - jej ton już odrobinkę się zmieniał na nerwowy. - A może pamiętasz pannę Wood? Tę której wskoczyłeś do łóżka? Właśnie do ciebie dzwoniła i moim zdaniem, wcale nie wybrała twojego numeru przez przypadek - mówiła na jednym tchu. Była zła, widać to było po jej oczach i minie. 
   - Jenny, to nie tak jak myślisz - zaczął. 
   - Spotkałeś się z nią? - przerwała mu. 
   - Zadzwoniła do mnie, bo...
   - Pytam czy się z nią spotkałeś - znów weszła mu w słowa. 
   - Tak, ale do niczego nie doszło. Tylko rozmawialiśmy - mówił spokojnie. Chciał dotknąć jej dłoni, ale ta ją zabrała. 
   - Aaron, mieliśmy umowę - jęknęła i się podniosła. - Wybaczam ci i wracam do ciebie tylko pod warunkiem, że zrywasz z nią wszelkie kontakty! - krzyknęła, a pod powiekami czuła napływające łzy. Przypomniała sobie ten czas, półtora roku temu, gdy nocowała u Majki i Tony'ego, bo dowiedziała się o zdradzie Aarona, gdy to wylewała przez niego hektolitry łez. Byli pokłóceni wtedy, ale wciąż kochała go nad życie. Ramsey zrozumiał swój błąd, to że kocha tylko Jennę i chce z nią być, kiedyś stworzyć rodzinę i mieć dzieci. Nie dawał za wygraną i trochę się namęczył, by znów mieć Mills przy sobie. Obiecał, że zerwie z nią wszelkie kontakty. Jenna mu wtedy wybaczyła i wróciła do mieszkania. Dostał drugą szansę. 
   - A możesz mnie posłuchać?! - teraz to on się uniósł i wstał, by być na równi z nią. - Zadzwoniła do mnie kilka dni temu, że ma do mnie ważną sprawę. Zbywałem ją, ale nie dawała za wygraną. Dla świętego spokoju się z nią spotkałem. Chciała bym załatwił koszulkę z autografami chłopaków dla jej kuzyna na urodziny. Nic więcej - mówił i po tym ruszył z powrotem do korytarza. Walijka słyszała jak grzebie w swojej torbie treningowej. Wrócił z czerwono-białą koszulką Kanonierów z podpisami, na dowód, że mówił prawdę. - Nie powiedziałem ci o tym, bo wiedziałem, że będziesz zła - dodał spokojnie i zrobił krok w jej stronę, ale ta się cofnęła. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Najpierw dzwoni do niego była kochanka, mówi do niego 'kochany', później on opowiada historyjkę z kuzynem, urodzinami i koszulką. Sylvie, Sylvie, Sylvie... Myślała, że ma to za sobą raz na zawsze, a jednak nie... I na dodatek Aaron zataił przed nią sprawę związaną z tą wywłoką. - Jenny, powiedz coś - szepnął, a ona ciężko wypuściła powietrze z płuc. 
   - Nie wiem czy wrócę na noc - mruknęła i zabrała swój telefon. Wsadziła go do kieszeni spodni i ruszyła do korytarza. Piłkarz myślał, że się przesłyszał i stał tak przez kilka sekund. Zerwał się i pognał za ukochaną, która ubierała buty. Zabrała torebkę i już miała wychodzić, ale on złapał ją za ramię. - Dla twojej wiadomości, tak idę do Majki i Antonio. Nie chcę żebyś tam przychodził - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, uwolniła rękę i wyszła z mieszkania. Pomocnik został w mieszkaniu, również bijąc się z uczuciami. Nie wiedział czy w tym momencie był zły, czy bał się czy żałował. Albo wszystko na raz... Zamknął drzwi na klamkę i przejechał palcami po włosach. Nagle kopnął z całej siły w drzwi i wrócił w głąb mieszkania, zostając sam ze sobą.

___

Ktoś coś wspominał o psuciu się? ;p