piątek, 13 marca 2015

Chapter Eight

"Say something, I'm giving up on you
I'll be the one, if you want me to
Anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on sou"
- "Say something" A Great Big World 

   Chodził w kółko po prawie pustym, szpitalnym korytarzu. Nie cierpiał czekać, szczególnie w takich miejscach. Co chwila słyszał głos Maxa, który mówił mu by się uspokoił i usiadł. Ignorował to. Pewnie rozniosłoby go od środka, gdyby miał siedzieć na miejscu. Nie lubił szpitali. Zawsze kojarzyły mu się z kontuzjami, operacjami..
 Przed oczami cały czas miał obraz Jenny, która mdleje w jego ramionach. Przestraszył się i nie wiedział co się dzieje. Na szczęście Max wtedy siedział w kuchni i spojrzał przez okno na drogę i zobaczył całą scenę. Szybko wybiegł z domu i zachowując trzeźwy umysł, zadzwonił po karetkę i zawiadomił Lucy, że Jenna jedzie do szpitala, a on i Aaron zaraz dojadą.
 Czas się dłużył jak nigdy. Ciągle mijały go pielęgniarki i lekarze w białych fartuchach, ale nie ci, którzy przyjmowali Mills. Myślał, że zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok!
   - Chcesz kawy? - zapytał Maxi, siedząc na plastikowym krzesełku i opierając głowę o ścianę za sobą.
   - Dzięki, ale już dość jestem nabuzowany - mruknął.
   - Ale tym dreptaniem nie przyśpieszysz czasu, a poza tym, moja mama jest z nią, więc jest w dobrych rękach.
   - Wiem o tym, ale to za długo trwa.. A jeżeli to coś poważnego? Boże, Maxi.. - Usiadł obok i schował twarz w dłoniach. - Martwię się o nią.
   - Jak wszyscy... Nie myśl o najgorszym - Max poklepał go po ramieniu.
   - Chłopaki - Usłyszeli cichy głos Lucy, która zbliżała się do nich dość szybkim krokiem. Na ten dźwięk od razu się poderwali i oczekiwali na to, co powie im pielęgniarka. - Aaron, pozwól na chwilkę - Spojrzała na piłkarza.
   - Hej, ja też chcę wiedzieć co z Jenną! - Upomniał się Reeves.
   - Później, Max - westchnęła i pociągnęła za sobą Ramseya. Zatrzymali się dopiero w małym korytarzyku, od którego odchodziły dwie sale, a w jednej leżała dziewczyna.
   - Lucy, co z nią? - zapytał z troską w głosie.
   - Odzyskała przytomność, lekarz zlecił kilka badań i... - westchnęła. - Aaron, ona jest w ósmym tygodniu ciąży. Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć - powiedziała, a on kilka razy zamrugał powiekami. Jego Jenna była w ciąży? Miał zostać ojcem? Marzył o tym by stworzyć z nią rodzinę, a gdy wszystko się sypało, to samo nagle przyszło.
   - Czy ja... Mogę do niej wejść? - Jego głos zadrżał.
   - Oczywiście - Skinęła głową i zrobiła krok w bok. Chłopak niepewnym krokiem podszedł do drzwi i chwycił za klamkę. Uchylił je i zajrzał do środka. Dziewczyna leżała w łóżku, podłączona do jednego urządzenia. Leżała z głową zwróconą w drugą stronę, a jej dłonie spoczywały na brzuchu. Nie był pewny, ale wydawało mu się, że płakała. Podszedł odrobinę bliżej i usiadł na rogu krzesła, stojącego obok łóżka.
   - Jenna.. - szepnął i położył dłoń na jej dłoni. Nie zabrała jej, ale ścisnęła lekko w pięść. - Nie zostawię cię z tym samej, rozumiesz? 
   - Wiem o tym. - odpowiedziała ledwie słyszalnie. - Nie musisz się o nic martwić. Chcę je urodzić, wychowamy je, ale będziemy osobno.. - dodała, nadal patrząc w całkiem przeciwną stronę. Znów go to zabolało, znów usłyszał takie słowa z jej ust. 
   - Kochana, naprawdę chcesz by tak to się skończyło? - zapytał cicho. - Ja naprawdę...
   - Chcę żebyś dał mi spokój, Aaron. - westchnęła i w końcu spojrzała w jego stronę. Jej oczy były czerwone i opuchnięte. - Chcę zacząć nowe życie. Pogódź się z tym. 
   - Nie mów tak... - Pokręcił głową. 
   - Proszę cię. - jęknęła z bólem w głosie. Nie mógł tak dłużej. To wiele kosztowało zarówno ją, jak i jego. Oboje właśnie dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, w momencie gdy nie jest między nimi kolorowo. Podniósł się i tak po prostu wyszedł z jej sali. Zatrzymał się dopiero na korytarzu, oparł o ścianę i przymknął powieki. Chciała by odpuścił, ale czy tak naprawdę potrafił?

  Gdy wyszła ze szpitala, starała się żyć normalnie, tak jak wcześniej, ale ze świadomością, że nosi pod sercem dziecko Aarona. Sezon dla piłkarza się skończył, Walia na Mundial nie pojechała, więc mógł być w Caerphilly i mieć na oku Jenne. Powiedziała, że nie chce z nim być, ale nie wiedział co naprawdę czuła. Nie wierzył, że jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, ona tak po prostu się w nim odkochała. Mogła stracić do niego zaufanie, bo weszła do mieszkania w nie tym momencie co trzeba, że zobaczyła to co nie powinna, że nie uwierzyła w wersję Aarona... Ale taka była prawda. W tym przypadku był niewinny i nie miał zielonego pojęcia jak jej to udowodnić. Nie chciał mieszać w to wszystko jeszcze Sylvie, którą i tak już pogonił tam gdzie pieprz rośnie, bo jeszcze by coś mogła głupiego wymyślić i zamiast pomóc, zepsuć jeszcze bardziej.
 Nigdy nie narzekała na to, że jest samotna, bo było odwrotnie. Zawsze miała przy boku rodzinę i przyjaciół. Szczególnie teraz, gdy okazało się, że jest w ciąży. Lucy jej bardzo pomagała, rozmawiały. Maxi chodził dumny jak paw, mówiąc, że będzie najwspanialszym ojcem chrzestnym pod słońcem. Toni z Majką dzwonili codziennie i pytali co u niej. Państwo Ramsey też dowiedzieli się o tym, że zostaną dziadkami i co chwila odwiedzali dziewczynę. Ojciec Jenny obiecał, że przyleci zaraz po zakończeniu badań, a matka również niedługo. Dziwiło ją przejęcie wszystkich, bo przecież ciąża nie była chorobą, ona czuła się dobrze i dziecko też.
 Jedyną osobą, która zachowywała się normalnie był Luke, który rozmawiał z nią normalnie i w pewnym momencie nawet zaprosił na randkę. Jenna nie kryła swojego zdziwienia i zapytała, dlaczego chce się umawiać z dziewczyną, która jest w ciąży z innym. Wzruszył ramionami, uśmiechnął się i odpowiedział, że dla niego nie robi to różnicy i że nie boi się odpowiedzialności. Zapunktował.
Umówili się na następny dzień, powiedział, że przyjdzie po nią o siódmej. Na tę okazję, Jenna wybrała białą, lnianą bluzkę oraz czarną spódniczkę. Zabrała niewielką torebkę na długim pasku. Zostawiła rozpuszczone włosy. Przez cały okres oczekiwania, zastanawiała się jak to będzie wyglądać. Spotykali się wcześniej wiele razy, czasami w towarzystwie, czasami sami, ale były to czysto przyjacielskie wyjścia. To miała być najprawdziwsza randka.
Przez chwilę nawet wróciła się do chwili, gdy to Aaron po raz pierwszy zaprosił ją na randkę. Oboje byli jeszcze bardzo młodzi i dopiero zaczynali dorosłe życie. Teraz było odrobinę inaczej.
 Pojawił się w jeansach, białej koszuli i brązowej, skórzanej kurtce, a w dłoni trzymał różę, którą wręczył Jennie na powitanie, tuż po tym jak ucałował ją w policzek.
Zabrał ją do kina, a następnie na kolację. Jenna nie wiedziała co tak naprawdę ma myśleć i czuć. Wmawiała sobie, że Ramsey to przeszłość, a gdy tylko wyszła z Lukiem, od razu zaczęła myśleć o piłkarzu. Jedyną osobą, z którą kiedykolwiek randkowała, był właśnie Aaron.
   - O czym tak bardzo rozmyślasz? - zapytał Luke, gdy spacerowali wspólnie po parku. Wyrwał ją ze swojego rodzaju transu, który tak naprawdę ją ranił, bo myślała o swoim byłym mężczyźnie. Było to okropne, wiedząc, że w tym momencie przebywa z innym. Myślała, że będzie to dla niej prostsze, zerwanie z Aaronem i spędzanie czasu z innym, ale nie... Nie mogła przestać myśleć o Ramseyu. Wcześniej, gdy widywała się z Lukiem, było w porządku, bo byli po prostu przyjaciółmi. A teraz? To miała być taka prawdziwa randka.
   - O niczym ważnym. - Uśmiechnęła się lekko i z powrotem wbiła wzrok w dróżkę, którą kroczyli.
   - Jenna... - westchnął i złapał ją za rękę, zatrzymując ją. Stanęli naprzeciwko siebie. Moseley delikatnie uniósł jej podbródek, sprawiając że spojrzała na niego. Uśmiechał się. - Mówiłaś wcześniej, że chciałabyś ruszyć naprzód. Spróbuj zrobić mały krok w tym kierunku i.. Jenna, chciałbym żebyś dała mi szansę. - powiedział, a ona otworzyła szerzej oczy. Spodziewała się tego, bo przecież nie zaprasza się na randki od tak, ale pomimo tego i tak była zaskoczona słowami chłopaka. - Bardzo chciałbym być tym, przez którego zapomnisz o tamtym. - szepnął i pochylił się nad jej twarzą. Nie czekając na nic, musnął jej usta. Jenna przez pierwsze sekundy nie wiedziała co ma zrobić, ale odwzajemniła pocałunek, myśląc, że robi dobrze. Jednak w tym momencie przez jej głowę przemknęło setki obrazków, które pokazywały jej wspomnienia, w których gościł piłkarz Kanonierów. Pierwszy podarowany uśmiech, bukiet kwiatów od niego, pierwszy pocałunek, drugi, trzeci, kolejny... Chciała ruszyć dalej, tak bardzo, tak mocno, ale nie mogła.. Zdała sobie sprawę, że za bardzo kochała Aarona. Odsunęła się w jednej chwili, zakrywając usta palcami.
   - Luke, ja przepraszam... Ja.. ja nie mogę. - Potrząsnęła głową jak oszalała i w tym momencie poczuła spływającą łzę po swoim policzku. Odwróciła się i ile sił w nogach, zaczęła biec przed siebie. Biegła przez cała drogę do swojego domu, ciągle płacząc. Powinna być wyczerpana, ale ten ból poczuła dopiero gdy schowała się przed światem w kącie swojego pokoju na łóżku. Lucy ani Maxa nie było w domu, co nawet lekko ją podbudowało, bo obeszło się bez zbędnych pytań. Wiedziała, że Luke był porządnym facetem i wspaniałym, ale... Ale nie był dla niej. Jakkolwiek by nie chciała, nadal należała do Aarona, którego kochała, który kochał ją.. Potrzebowała go teraz. Potrzebowała, żeby ja przytulił, powiedział, że kocha, że Sylvie była cholernym błędem jego życia, a ona po prostu by mu wybaczyła i uwierzyła. Tak, była do tego zdolna, choć wcześniej zarzekała się, że tego nie zrobi, że ten człowiek więcej już jej nie zrani.. Ale tak naprawdę ten człowiek był dla niej wszystkim. Był jej światem, słońcem, oddechem i teraz też ojcem małej kruszynki, którą nosiła w sobie.
Bardziej wtuliła się w ścianę, która kiedyś była ich najlepszym łącznikiem. Zwykła ściana, która dzieliła jeden budynek, na dwa mieszkania. Kiedyś, pewnie gdyby mogli, wybiliby w niej tajne przejście, by w jednym momencie być obok siebie. Ich pokoje były dokładnie obok siebie, łóżka stały przy tej samej ścianie, dokładnie w tym samym miejscu, więc śmiali się, że tak jakby spali razem.
Oparła głowę o nią i przyłożyła dłoń do ściany, tak jakby chciała złączyć ją z dłonią Aarona. Nie wiedziała co robił, gdzie był, czy też jest u siebie. Uderzyła raz w ścianę, delikatnie. Tak jak to robiła wcześniej, by sprawdzić czy Ramsey jest u siebie. Przymknęła powieki i czekała. Odpowiedź przyszła szybko. Usłyszała pojedyncze uderzenie. Automatycznie się ożywiła, ale i wpadła w panikę. Rozpoczęła coś i nie wiedziała czy chce to kontynuować. Przestraszyła się. Po chwili jednak usłyszała dwa szybkie stuknięcia, co w ich języku komunikacji, oznaczało 'czy wszystko w porządku?'. Wypuściła z siebie całe powietrze i odgarnęła włosy do tyłu i już chciała odpukać, że tak, wszystko jest okej, ale... Wzięła swój telefon do ręki i wystukała jeden krótki SMS i wysłała na jego numer.

 W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. To uderzenie w ścianę było niczym jawa, ale jednak było prawdziwe. Podniósł się i niepewnie sam uderzył. Cisza. Dosyć długa. Ponowił uderzenia, ale nic nie usłyszał. I znów pomyślał, że tylko mu się zdawało, że pewnie to ktoś na dole czymś się zatłukł, ale rozbrzmiał dźwięk jego komórki. 'Potrzebuję Cię' - odczytał i zerwał się niczym poparzony. Jego Jenna go potrzebowała. Była tuż obok i go potrzebowała! Przez głowę przechodziło mi mnóstwo myśli, że może się źle poczuła, że coś z dzieckiem albo jeszcze coś innego.. Naciągnął na siebie czarny T-shirt i spodnie dresowe, na nogi naciągnął adidasy i wystrzelił ze swojego pokoju, prawie nie tratując na korytarzu swojego ojca, wyleciał z domu i z prędkością światła, znalazł się na ganku drugiej połówki domu. Zapukał, ale nikt nie odpowiedział, więc nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Wszędzie panowała cisza i ciemność, więc jakby z pamięci skierował się na schody i wyszedł na piętro, a później do drzwi dawnej sypialni Jenny. Wszedł do środka bez pukania i zobaczył ją skuloną, siedzącą w kącie pokoju, przy zaświeconej małej lampce, z rozmazanym makijażem.
   - Jenna.. Co się stało? - zapytał szeptem i usiadł na rogu łóżka, zachowując stosowną odległość.
   - Ja tak nie mogę. - wyłkała, ledwo słyszalnie i wytarła mokre policzki. - Ciągle sobie wmawiam, że tak już nie powinno być, ale... Do jasnej cholery, Aaron, kocham cię! - jęknęła, a on cały zesztywniał. Czuł, że zaraz wyskoczy z siebie i zacznie krzyczeć ze szczęścia, bo znów to od niej usłyszał. - Przytul mnie, proszę. - dodała, on jak na komendę, przysunął się do niej i przyciągnął ją całą do siebie, zamykając w silnym uścisku.
   - Przepraszam. - szepnął, czując, że sam się zaraz rozpłacze. - Przepraszam cię za wszystko.
   - Wierzę ci, Aaron. I zapomnijmy o tym wszystkim już, proszę. Nie mówmy o tym, nie wracajmy do tego.
   - Tak, skarbie. Obiecuję. Zawsze będę przy tobie. Przy was. - odpowiedział, a ona odsunęła głowę by spojrzeć na niego. Uśmiechnęła się lekko i pocałowała go. Poczuła, że tak właśnie powinno być. Nie powinna całować się z Lukiem czy kimkolwiek innym. Jedyną osobą, którą chciała całować był Aaron Ramsey, piłkarz Arsenalu, jej narzeczony, najwspanialszy człowiek na świecie, pomimo swoich wad, kochała go nad życie.
Położyli się obok siebie i mocno w siebie wtulili, napawając się swoją obecnością, zapachem, dotykiem. Aaron trzymał dłoń na jej brzuszku i co chwilę delikatnie go gładził, mówiąc, że ich kocha.
   - Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę? - Jenna zapytała w pewnym momencie.
   - Kochanie, chcę tylko by było zdrowe i podobne do ciebie. - Uśmiechnął się i ucałował ja w czubek głowy. Jenna tylko cicho się zaśmiała. - Ale jeżeli będziemy mieć córkę, nazwiemy ją Nora. - postanowił.
   - Podoba mi się. - odpowiedziała. - Więc, gdy urodzi nam się syn, będzie miał na imię Benjamin. Ben Ramsey albo Nora Ramsey. Brzmi świetnie!
   - Kocham cię, mój ty szaleńcu. - Aaron cicho się zaśmiał i wtulił w swoją kobietę. Wąchał jej cudowny zapach, dotykał jej delikatnej skóry i wiedział, że jest już tylko jego. W duchu obiecywał sobie, że już nigdy, ale to przenigdy jej nie skrzywdzi, że stworzą cudowny i spokojny dom oraz rodzinę dla ich dziecka, a w przyszłości może nawet i dzieci.

***
Gdy pisałam środek tego rozdziału, wydawał mi się nie mieć ładu i składu, no ale... Wy sami to możecie ocenić :) 
Ostatni rozdział.. Jeszcze tylko pozostał epilog :')

7 komentarzy:

  1. OSTATNI ROZDZIAŁ?! CIEBIE CHYBA SIOSTRO POJEDNAŁO!
    Nora Ramsey, ciekaaaaawe czemu, hm?? ^^
    Ciesze się, ze wrócili do siebie i będzie mały Ramsey!!
    Czekam na epilog (zginiesz)! Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie się popłakałam czytając ten rozdział! Siłą go wymusiłam, a teraz żałuję, bo został juz nie rozdział i epilog, ale sam epilog. A to boli! Bo piszesz jedno z naprawdę niewielu opowiadań o Aaronie. Żyję jednak nadzieją, że jeszcze kiedyś coś o nim powstanie. Bardzo na to liczę! ;*
    No... wiedziałam o tej ciąży. I bardzo mi się pomysł z tatusiem Aaronkiem podoba. Na pewno będzie wspaniały dla swego potomka. Wiem to *.*
    Jenna dobrze zrobiła odsyłając Luka. On nie jest dla niej. Zresztą Ramsey cierpieć nie może! I teraz szczerze Ci przyznam, że jak wyobrażam sobie go z dzieckiem na rękach, to się niemal rozpływam! <3
    Do tego ten gif... uśmiech sam wychodzi na twarz. Dlaczego on jest taki idealny? Przynajmniej w piłkarskim świecie? No czemu?! ♥
    Jestem bardzo szczęśliwa. Mogłam sobie przeczytać to cudo wyżej, mocno się zacieszyć i wreszcie zebrać do pisania, co ostatnio przychodzi mi ciężko. Pamiętaj, czekam na następne opowiadanie o Aaronie twojego autorstwa! Tym razem nieco dłuższe ;*
    No i epilog, choć to brzmi niezwykle okrutnie. Rany... ciekawe, co ja Ci wysmaruję w tym ostatnim komentarzu... No ale nic, jakoś muszę wytrzymać ten tydzień :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Że jak? Ostatni? Ej! Nie. Tak być nie może.
    Kurde, już myślałam, że się popłaczę... Sytuacja z uderzaniem w ścianę i ten sms... Ufff. Oni musieli ze sobą być, Musieli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co co co cooo?? Jak to ostatni ?!! Weź mi tu nie wymyślaj i pisz coś dalej o nich xD zajebisty rozdział, masz dar !! Czekam na następny !!
    pozdro ;)

    ~ Angi

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny choć miałam nadzieję że bardziej pociagniesz to z Lukiem :)
    Krótkie opowiadanie jak na Ciebie XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Taka wspaniała sielanka a tu ostatni rozdział.. Nie :( Nie rób mi tego!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ostatni?! Ale... jak to??? Osiem rozdziałów opowiadania o Aaronie to zdecydowanie za mało jak dla mnie. Zwłaszcza tak cudownego opowiadania.
    Aaron i Jenna są znowu razem. Hurra! :)
    Wszystko co dobre szybko się kończy. No cóż, czekam na epilog.
    Pozdrawiam i życzę ogromu pomysłów i weny.

    OdpowiedzUsuń